Historia pewnej wędrówki
Słońce już sie schowało i przyszła noc.
Wziąłem szpadel , a miałem zabrać koc.
Jak zjawa niezauważalnie się
przemieszczam.
Nie wiem jeszcze gdzie idę. Prowadzony
głosem z wnętrza.
I doszedłem gdzieś daleko gdzie nie ma
ludzi.
I zacząłem kopać. Że to mi się nie
nudzi?
I wykopałem wielki dół.
I powiesiłem tabliczkę. Żeby wiedzieli że
mój.
I stanąłem na zielonej wysokiej wierzy.
Historia jak z kiepskiego filmy. Nikt nie
uwierzy.
Pół godziny tak stałem u góry.
Pół godziny. Co ja tam robie, liczę
chmury?
Nie! To by było wtedy piękne.
A historia ta skończy się przeciętnie.
Myślę o tym co było, co się wydarzyło.
O ludziach i ich problemach. Co ich
zraniło?
J skończyłem myśleć. Zobaczyłem jej
oczy.
Raczej to nie jest widok uroczy.
I nastała głucha cisza.
Światła zgasły. Dziad kurtynę zarzuca.
Lecz nie ma braw tylko lament.
Nie ma nic wszystko twarde jak diament.
Bo przedstawienie się na zawsze
zakończyło.
Zamiast na scenie leże pod ziemią .
Widownia pusta na mnie czekała.
Nawet w bufecie gruba kobieta nie
sprzedawała.
Ale jest cicho jak by w grobie .
A ja jak głaz się ruszyć nie mogę.
Żadnych myśli teraz w głowie.
I głucha cisza „to koniec .”
powiem sobie .
I ta wędrówka tak się kończy.
Ja wiem co pisze. To ty to czytając
zbłądzisz.
Ta wędrówka nie trwała jeden dzień.
Lecz ile potrwa jeszcze minut tylko ja to
wiem.
A oczy czyje były domyśl się sam.
Ja nie odpowiem już nie ma mnie tam.
Komentarze (1)
podoba mi sie ten wiersz, dużo sobą wyraża, jest
mroczny, ale ma coś w sobie