Huk i miecz
Matka coraz częściej upada.
Roznoszę jej krew na kapciach.
Jej ciało oduczyło się podstawowych
obron.
Wola kończy się na telewizji i
fizjologii,
a ja mam za krótkie ręce
i kwas mlekowy w nerwach.
Jej choroba dała mi nową zdolność,
odróżniania,
gdzie kończy się zmutowany śmiech,
a zaczyna dławienie.
Jedyny luksus to na chwilę
zgarnąć myśli w kąt,
odwrócić ich spojrzenia od epicentrum,
gdzie już ziemię przebijają kiry.
Czasem zerknę nad głowę
z naiwnością, że może zniknął,
by przekonać się, że cuda to gdzieś, ale
nie tu.
Ciągle wisi na jej słabnącym włosie.
Mieści się w tramwaju i przejściu
podziemnym.
Jest cierpliwie posłuszny,
względem mechanicznych wzorów i
przebiegów.
Komentarze (21)
Porażająco prawdziwe. Przerabialem to. Pozdr. M.
Smutny, ale prawdziwy obraz opisałeś. Pozdrawiam
serdecznie, udanego dnia:)
Valanthil ten wiersz szczególnie do mnie przemawia...
Wyraziłeś tu wszystko...
Pozdrawiam
Niby tylko choroba i może starość, a jaka plastyka
wypowiedzi, jaka sugestywność.
Wytrwałości. :)
przykre to ale bardzo prawdziwe
Dotykające obrazowanie słowem!
Pozdrawiam