Indygo
Prezydenckich skarpet rządki, świeżo prane,
krochmalone
jak mąż jeden stoją, sapią, drą nosami
nieba rysy
co tak dumni, tacy wielcy, pora zgody nie
wydawać
my jak glony są w bajorze, ferment szura w
brzeg od brzegu
wespół z gadającym szkiełkiem, sieć się
pląta, roztarguje
nie dam zgody na papierze, kreda kruszy się
pod palcem
tablic przecież nie zapiszę, szkół już
dawno oddźwia skrzypią
zagmatwane te enigmy jak karaluch, przetrwa
wszystko
wiedza czysta, ledwo dyszy, broczy biedna
nad kartuszką
w krwi topieni wojownicy z cyfrowymi prą
klingami
nie jest nigdzie zaznaczone, żeby walka
wprost huczała
tyle sił w metafor sprycie, można mówić pod
progami
tam się wszechświat kończy kotku, gdzie
masz rzęsy, nosek, brodę
i zaczyna wszystko także jak exodus ma
znaczenie
ledwo płatek z chmurnych liców, spada w
białej tej krainie
czerwień spływa kanałami, górne drogi,
rezerwowe
tętno czynnik ma spadkowy, hektolitry kawy
w szczycie
amplituda jak dżdżownica, wije, zgryza i
nawozi
gdyby uszy nie poznały, co to herce, bass i
werbel
byłbym dawno jej przystankiem, między
grudką a korzonkiem
lubię w gwiazdach szukać pytań, odpowiedzi
takie proste
po co, czemu i dlaczego, przemilcz, lepiej
przecież wyjdziesz
czy niewiedza jest zbawienna, kiedy
przyjdzie koniec czasów
stop, bo pora ryczeć, płynąć kraulem w
łzawym kutrze
jak byt boski na mieliźnie, negocjacje
płoną w piecu
kiedy przyjdzie się spowiadać, kaszel urwie
melancholie
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.