Internat
Gołdap jest to stare miasto
dużo gruzów więc w nim ciasno.
Jest w nim szkoła podstawowa,
licealna, zawodowa.
W tej ostatniej ciągły hałas
nieporządek i ambaras.
Profesorzy tejże szkoły
gnębią młodzież jak w niewoli.
Wyjście do miasta wzbronione,
gdyż potrzeby są znikome.
Artykuły nam niezbędne
dostarczone przez spółdzielnię
umieszczone w małej budce
sprzedawane po pobudce
przed obiadem, po kolacji
wszyscy cieszą się z tej racji.
Pan dyrektor człek stateczny
jest nam bardzo pożyteczny
lubi pracę, zna się w wiedzy
więc szanują go koledzy.
Pan kierownik wielki chłop
wydał walkę z hula - hop.
Ciągle zbiórki i apele
i kazania jak w kościele.
Słuchaczom już uszy więdną
co poradzą płakać będą.
Pan profesor polonista
jest to wielki aktywista
do nas zmienny jest z humorem
przeto zwiemy go warchołem.
Pan Sielawa matematyk
jest to wielki nasz sympatyk.
Bardzo wszyscy go lubimy
poważamy i cenimy.
W internacie panował rygor wojskowy. Wyjście do miasta tylko w niedzielę i 1 godz. w poniedziałek na zakupy. W ciągu dnia było 6 zbiórek. Wierszyk napisałem z nudów, miałem wtedy 14 lat i 8 m-cy.
Komentarze (5)
To są czasy przedpotopowe, widzę że już wtedy
nawiedzała ciebie Wena lecz nie należycie korzystałeś
z jej wsparcia, jak na nastolatka to wiersz jest
super.
Wiersz ma swój klimat czasów, o których opisujesz,
choć dzisiaj wymagałby szlifu, to jednak czytanie go
teraz niezbyt zakłóca jego odbiór. Niech młodzież
poczyta jaki to wtedy rygor panował w szkołach, a nie
jak teraz dzieciaki rządzą.
Tak starego wiersza to nawet ja nie mam. Te
wspomnienia z lat wczesnej młodości musiały mocno
wyryć się w pamięci, skoro zamieszczasz to tutaj.
Pozdrawiam.
Fajne wspomnienia. Witamy w gronie bejowiczów... Pisz
i nie przestawaj...
fajnie czasami wrócić w zamierzchłe czasy :)