Ja i moja droga przez wojne
Gotów jestem stracić swe życie broniąc
honoru mego rodu.
Idę naprzeciwko losu który nęci me
zmysły.
Topór mój ciężki, lecz nic nie jest w
stanie dorownać jego ostrości.
Otoczeni w okopach, czekamy na rozkaz.
Mistrz nasz, okryty sutnem niczym sułtan z
krainy piasku i bóstw nicości.
On nas poprowdzi ku zwycięstwie.
Osaczeni wsród lasów goryczy, spijamy
ostatnie krople krwi z braterskiej
ziemi.
Biję się w pierś, gdyżem uczynił tyle złego
w mym skromnym żywocie.
Me winy zostaną odkupione.
Nie znam przyszłości, która byłaby równie
czarna jak brud mojej duszy.
Zaczynamy szturm na szańce
nieprzyjaciela.
Ostatni będą pierwszymi.
Łucznicy dążą do swych stanowisk jak
baranki na pastwisku.
Lecz i tak czyha wilk zły o brązowych kłach
przeznaczenia.
Wyciskają z nas ostatnie rosy potu.
Gdzie nasze matki płaczące za dzielnymi
rycerzami?
One nie słyszą lamentu dziecka,
osieroconego i siedzącego w kącie.
Przerażone, skomlące, płaczem
nieustające.
Czarne jego wargi i język też czarny.
Skądże wzieła się jego wizja świata
apokaliptycznego.
Na Archipelagu cienia i kośći tygrysa,
walczymy ostatkiem sił.
Medycy jak pszczoły odskakują na pąki
kwiatów zapylając medykamentami.
Piekny to dzień i piekne słowa tego, który
nie zdążył pożegnać swą wybrankę.
Przeprawa na drugą stronę rzeki, jakżę
cieżka.
Łódź już czeka. Wioślarz gotowy by odprawić
nas z kwitkiem.
Zaufania mu brak, jak i wiary w siebie.
Tak też kończymy... nieustające pieśni nad
naszymi grobami,
zwykły ukajać naszą niepoczytalną duszę...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.