Ja i morfina
Narkotyk, który pomaga....
Ja i morfina
Ból...ból rozszarpuje ciało.
Usta spieczone, pustynia.
Gdzieś głos - Spokojnie, udało -
Sen...łąka, drzewa, leszczyna.
Otworzyłam oczy. W bieli
pochyla się - Będzie lepiej -
Leżę w łańcuchu pościeli,
sufit znika, coraz ciemniej.
Sen.Chcę spać.Sen dobrodajny
zabiera w dziwne obrazy,
jak teatr Józefa Szajny,
Epitafium,słowa, frazy.
Noc.Obok ktoś pojękuje.
Pragnienie. Widzę butelkę.
Nie sięgnę...ja rozsypuję...
chcę tylko jedną kropelkę.
Nie uniosę ręki.
Dzwonek tak blisko,
pełna udręki,
usypisko.
Składam się z małych drobinek.
Jeden ruch.Nie ma całości,
a w ustach brakuje śliny.
jakiś strach we mnie się mości.
- Jutro nie będzie morfiny -
Lekarz był moim aniołem,
przychodził co kilka minut,
rozprawił się z nowotworem.
Zdążył jeszcze przed przerzutem.
Wróciłam w życiowe tory
a uśmierzający skutek,
drobinki... dreszcz do tej pory.
ale...kojąc ból, wpuszcza zmory...
Komentarze (20)
Świetny...życzę peelce zdrowia;)
pooperacyjny stan niemocy super oddany.
Refleksyjny, piękny wiersz.
Dobrego wieczoru:)
Wiersz robi wrażenie...
Najważniejsze Lusi że jesteś wśród nas i możemy czytać
Twoje utwory.
Wszystkiego dobrego.