Jakaś makabra.
To moja wieża, to me gołębie.
Gargulce też mam.
Słabsze w czynach, mocne w gębie.
I dzwon, przygłuszający łkania.
Przez świt cienki jak pończoszka miał
sączyć się miód.
Miałeś przyjść jak noc majowa.
Tymczasem oboje gnijemy jak nieżywy płód.
Tyle chcę Ci powiedzieć, tyle bym mogła
mówić.
Snułabym wersy jak nici, lepiej niż Tuwim.
Gore porwałoby wszystkie knieje -
w proch poszłyby jak moje nadzieje.
Wrócę do wieży, z głowy koronę zdejmę
i wyrzucę, tam gdzie prawe płuco leży.
Od życia lewym płucem odejdę.
Mam lufę przy skroni, ktoś pobierzy?
Komentarze (2)
Ciężki, ale za mało magii :)
wiersz bardzo mi sie podoba, naprawde..