Jeszcze jedna historia o...
stalaktyty kłów stworzone przez
lata przyniesioną na język śliną
szczerzą się w młodą próżnie
oczami zwróconymi na parkiet
Podziwiam dance macabre
czoło korowodu
skóra ściskała jej kości
z pominięciem tłuszczu i mięsni
jak rozgrzana folia przylega do chleba
ruszała się tańcem kostuchy
żółty worek z biedronki
na martwej zimowej gałęzi
drżałem o te kości
że ktoś kopnie a wtedy posypią się
jak domek słomianej świnki
wieża z kart z królowa kier na szczycie
albo szary gołąb o pneumatycznych
skrzydłach
w ostatnim pocałunku z daewoo lanosem
środek
strój płetwonurka w więzienne pasy
chciał ukryć garb pretensjonalne ruchy
i ciało
smutne źrenice wielkości dwóch tabletek
(pewnie wisienki)
sondują za zrozumieniem i akceptacją
chyba nigdy nie uwierzył w słowa
zielonych
ze orientacja nie ma znaczenia
za końcem korowodu
bo końca nie warto opisywać
ciągnie się warkoczem muzyka
której nie rozumiem poganiana
tempem stroboskopu
mruga do mnie porozumiewawczo
żebym wrzucił na luz
raczki to suche galazki
martwi się wymienili to już nie są moje
czasy
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.