Józef Grzesiak
W okopach siedzieli żołnierze tyrana.
Zmęczeni styrani jak plemię szatana
Karabin w ręku a miecz w ustach,
dręczyli nękali jak włoski przywódca.
Czekali na znaki ,aż pójdą na cara
i idą walczyć bo krew ich przelana
Za braci swych Czarnych co ginęli prędko
za żony i dzieci co płakały drętwo..
Dwie armie stanęły na polu ogniowym
jak smok i orzeł w starciu bojowym
Już pada ognisty strzał demona
a orzeł upada nim dźwięk wywoła
Ryczą armaty nim śmiech wywoła…
armia tyrana już rozgromiona
Padają rozbici jak szklanka o beton
taki ich koniec gdy ciała ich zwiędną
Lecz oto na wzgórzu widzimy Mentora,
który pokaże jak śmierć pokonać
Bierze sztandar wolności w ręce
i biegnie szybciutko nim padnie lub
klęknie
Niech po raz ostatni zabiją dzwony
póki Józef Czarny jest żywy i zdrowy
Widząc to rusek wyciąga karabin
mierzy i strzela tak aby zabić
I rani on w rękę Józefa Grzesiaka .
On wstaje i idzie choć życie ulata
Trzyma ten sztandar biało-czerwony
aż kula świstnie i pada zemdlony
Jeszcze otwiera oczy po chwałę,
która mu się należy bo Polskę zjednoczył na
stałe.
I oto armia Polska powstała z upadku
wierzą w zwycięstwo i w życie w
dostatku.
Tak oto upadał komunizm Stalina.
Komunista wódz wierny jak teoria
Darwina.
Komentarze (2)
dżizas, to jest koszmarek dopiero
Twój wiesz zaciekawia swoistą interpretacją historii.
Tak czy owak, czasami z pozoru banalne wydarzenia
nadają bieg wydarzeniom