kiedy kochała mnie
dziś utracona w kilku rzeczach. stanach
różna jak zawsze, niepewna jak źródlana
woda. choć wypijam łyk
przed drzemką kiedyś cię wezmę jak
powietrze
z rąk napełnia oczy puste tęskne, szczelnie
ukryte
za kołysanką pieszczot i słów dwuznacznych.
jak dobrze robić.
tylko mnie naucz. jak najlepiej. mózg mój
nieszczęsnych biedaków tylko
dzwoni w euforii. wypala nocne dziury
skwierczące w aksamicie
i ciało obumiera. mówi teraz jedzmy do
syta. lubieżną nagość. nietoksycznie
potem całujmy się sobą jak w usta
roztopione płaskowyże. w jednym tomie
święty i kurtyzana. wydajemy sztukę
latania. modlimy się
bezgrzesznym językiem kapłanów
mówić niebo. kiedy jeszcze oczy ściekają z
obrazów. to wszystko
zapominam potrzebne życie całe.
zaledwie ze mnie upływasz. omdlewasz na
ołtarzach
niewiernych Tomaszów i świętość urasta do
wagi cierpliwego kamienia
dla mojej ręki. usta. grzeszne podobne twym
wargom
uczą się kochać odcień twego koloru.
Komentarze (1)
Piękny wiersz o pragnieniu we wszystkich stanach
niespełnienia i tęsknota duża.Wiersz przemawia
metaforą jest drapieżny w klimacie ale bardzo
melodyjny w rytmie Bardzo dobry w formie i
treści.Brawo!