Kłótnia kalafiora z selerem,...
Z serii: Gry słowem. Część 2, trudna do zrozumienia bez poznania Części 1 (poprzedni wiersz), do czego zachęcam. Rozbicie na części: by się w nich zanurzyć, lecz się nie „zanużyć".
Wracając jednak do pora,
Porozmawiajmy o porze.
Złączmy się jak pór do pora,
Tak jak w skórze, pór przy porze
Pojednajmy się w oporze
Przeciw temu zaściankowi,
Przeciw tradycjonalizmowi.
- Nie ma mowy, panie seler,
Jak pan może, tak o porze,
Ma pan w głowie jakiś feler.
Nie ma mowy, no broń Boże.
- Pan selerze, chce na porze.
A ja co? Na kim se leżę?
- O pan, drogi kalafiorze.
Pan se leży na marchewce.
- Dobrze, że nie na selerze.
Bo ja wcale nie „selerzę”,
Za to wolę „marchewkować”,
Zresztą po co dywagować,
Plan ten spali na panewce.
Bo marchewka, to...
- Kobieta,
Co przystawia się do pora...?
Więc zostanie na obrzeżach,
Niech se leży wśród obrzeży
Ta konglomeratu zmora,
Wysłał bym ją „właśnietam”!
- Chcesz marchewki na rubieżach?
- Chcę, by była na suburbiach!
- „Na suburbiach”! Śmiechu warte,
Wolę już mój anachronizm
Niż frazesy twe wytarte,
Twój okropny makaronizm.
Powiedz mi do czego zmierzasz,
W twych dziwacznych słownych orgiach.
- Ale, co się tak krygujesz,
Drogi panie kalafiorze,
Wciąż poprawiasz...
- Korygujesz?
- Zła opinię nam wystawiasz.
Korygować mnie próbujesz,
Ale czy naprawdę możesz?
Nawiązujesz do tradycji,
ale chyba musisz przyznać,
w swej głębokiej erudycji,
że makaronizm pasuje,
do selera i do pora
marchwi i do kalafiora.
Może wreszcie przyznać pora,
Może wreszcie warto przyznać,
Że my wszyscy to włoszczyzna!
- Prawda, my wszyscy włoszczyzna,
Ale przecież nie makaron,
Tutaj nasza ojcowizna,
Stąd czerpiemy więź prastarą.
My przecież rosół tworzymy,
A makaron to dodatek,
Stąd się przecież wywodzimy,
Z ziemi ojców, z ziemi matek.
- No a co na to ziemniaki?
One przecież też z tej ziemi,
No i jeszcze te buraki,
Co nie można ich wyplenić...
Niby takie wszystkie bure,
Ale każdy umie słodzić,
Gdy opuści swą komórę,
Ostro się zaczyna wozić.
Wrzuca skórę swą na furę,
Furą swoją daje w rurę
Do solycy i do Łodzi,
No i akcje idą w górę...
Jako że tworzymy rosół,
Rozbierzmy się do rosołu,
- I znowu pan wszystko popsuł,
Pospólstwo się pcha pospołu.
- Prawda, panie Kalafiorze.
Ja z pospólstwa, jestem z plebsu.
Moja matka, zwykła natka.
Żadna z niej arystokratka.
Zwykła pani Selerowa,
Nie księżna Kalafiorowa.
Nikt nic na to nie pomoże...
Lecz bieliznę mam z lateksu!
- Bardzo ciężki z pana orzech.
Na szczęście nie do zgryzienia,
Żegnam, selerze, potworze
Ery eurorozluźnienia.
Nie chcę mieć nic do czynienia
Z całym tym konglomeratem,
Życzę państwu powodzenia,
Nie do zobaczenia, zatem...
Komentarze (6)
Trochę przydługie, ale ciekawe :))))
Dziękuję! Pozdrawiam
Z humorkiem:-)
Wesoło, świetnie się czyta, pozdrawiam:)
świetne:))pozdrawiam:))
Dobre i humorystyczne:) Potrafi wciągnąć czytelnika i
wywołać uśmiech:)Miło było przeczytać:) Pozdrawiam:)