Kominkowa opowiastka
Same jakoś się rozplotły miłości
warkocze
I z koszyka wyturlały rozkoszy owoce.
A kominek swą melodię wygrywał nieśmiało
No i wszystko samo nam się jakoś
czarowało.
Na początek, mimochodem spotkały się
dłonie
Coraz śmielej się witają, A kominek
płonie.
Wyszeptują sobie wszystkie tajemnice
znane
I już nie chcą tylko siebie, już są
rozbiegane.
I ruszają tak niezgrabie i mało odważnie
I udając, oszukując, że to nie poważnie.
Ale przecież już czujemy i wiemy oboje,
Że orkiestra zaraz zagra. A kominek
płonie.
Tańczą iskry roześmiane, bezwstydnie
figlują
I już usta i już ciała tę melodie czują
I już bęben bije rytmem w uniesień
ukropie,
I już gnamy, już pędzimy w miłosnym
galopie.
No a pędu tej rozkoszy zda się ciągle
mało.
No a wszystko to się samo jakoś
czarowało.
A kominek ciągle płonie, dziwy opowiada,
Ale o tym to mi mówić nawet nie wypada.
01.12.2006
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.