koniec
Opisy zachodów ociekają kiczem, jak
zdjęcia
przydrożnych kwiatów. Dzisiaj niebo jest
pokryte
starymi, dobrze wygojonymi bliznami. Mam
świetny widok,
Jestem najbliżej różowej, fałdowanej
masy.
Ciężko przychodzą słowa zasłonięte jeszcze
pełną, gorącą butelką.
Pomyślałem że chcielibyście wiedzieć jak
smutne miała oczy,
przechylając głowę nieco w bok i licząc
plamy
krwi na dywanie. To krew z c**y,
tłumaczyłem,
nie taka prawdziwa, męska, dobra krew.
Rozpogodziła się na chwilę. Zawsze była
łagodna i dobra. Lubiła patrzeć na wschody,
wstawała
wcześnie. Zasypiała zawsze za jasności, bo
nie chciała się zbliżać. Lubiła koty.
Powiedziałem,
kochanie twoje rany nigdy nie zasklepią się
należycie.
Będę wkładał w nie dwa palce. Jak Jezus
Chrystus
na tanich kopiach swojego zmartwychwstania.
Będziesz
konała jak potrącony kot, a ja chcę
szturchać cię
z zaciekawieniem długim suchym kijem.
Dobrze, odpowiedziała.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.