Kradziona miłość
Mrok spłynął na szyby muślinowym kwefem,
Zgasił na zachodzie ostatnie pochodnie,
Przetarł gwiazdom oczy, rozsnuł wokół
ciszę
I w kątach pokoju rozparł się wygodnie.
Od czasu do czasu za naszymi drzwiami
Słychać przyciszone rozmowy portiera.
Czasem przez korytarz biegną czyjeś
kroki,
Po czym gwar hotelu ponownie zamiera.
Leżymy przy sobie mocno przytuleni,
Zapatrzeni w ciemność, zasłuchani w
ciszę
A na półprzymkniętych ze szczęścia
powiekach
Radość ze spotkania lekko się kołysze.
Bardzo ją zmęczyło zbyt długie czekanie,
Więc się nie chce zmieniać w niepotrzebne
słowa.
Wystarczy jej dotyk, blask płonących
oczu
I w ciszę wpleciona naszych serc
rozmowa.
Wydarliśmy życiu kilka godzin szczęścia,
Zaklętego w czułość i zapach oddechu,
W smaki pocałunków, w słone krople potu,
W dowody miłości dawane w pośpiechu.
Pochłaniamy siebie łapczywie, bez miary
Jak gasi pragnienie człowiek bardzo
chory,
Zanim los okrutny ze snu się obudzi
Pod dotykiem palców różowej Aurory.
Świt znów nas pochwyci w sieci
przeznaczenia.
Na drodze do siebie wybuduje płoty,
Przemieli marzenia w żarnach
codzienności
I serca zanurzy w odmętach tęsknoty.
Komentarze (16)
Piękny wiersz. Jeśli żyjemy na co dzień z
przyjaci(ółką)elem takich chwil nie trzeba kraść(brzmi
dwuznacznie :) i tak brzmieć powinno). Jeśli nie,
uciekamy z naszych "dobrowolnych więzień" ukrywając
się po hotelach. Co mamy do stracenia, pozory?
Pozdrawiam :)