6 kwietnia 1994 roku
Uciekł
Tylną drogą
Wrocił do domu
Powoli mijał puste korytarze
Z szafy wyjął dwie rzeczy
Długą paczke i małą skrzyneczke
Włączył muzyke
Na strych garażu
Powoli nogi zaniosły
Smutek ciążył jak kula
Droga wydawała się tak długa.
W ramie wbijał się pokrowiec
Z tą zakupioną tak niedawno
Metalową śmiercią
Przysunął krzesło
Usiadł
Patrzył w igrające
Płomienie zachodzącego światła
Na liściach wiekowego drzewa
Sięgnął do kieszeni
I wyjął ostatniego camela lighta
Czarne smutne obrazy
Ogarnęły złamaną dusze
Już tego próbował
Lecz wrócił
Teraz wiedział
Że uda się plan makabryczny
Już nigdy tu oka nie otworzy
Powoli szary dym
Rozszedł się po pokoju
Okalając jego białą twarz
Sięgnął za pazuche
I wyjął cygarowe pudełko
A w nim torebke przeźroczystą
I czarny meksykański proch
Po chwili
Korytarzami żył płynęła
Jak śmiertelna lawina
Ciepła czerń
Ale on by nie zejść
Chwycił ciężką broń
Uniósł ją
Wszytskie obrazy błysnęły
Twarze, żona, córka
Przeżycia, w uszach muzyka
Krzyk jego, innych
Sprężenie gitary
Po policzku ostatnia łza płynie
Palce znalazły tą wypukłość
Huk
Rozdarł wieczór
Ptaki zerwały się z drzew
Na podłoge upadł
Metal morderczy z rąk bezwładnych
Czarny cień wślizgnął sie na strych
Dusza za ręke zabrał daleko
Na linoleum
Kałuża
Lecz jak makabryczna
Z wibrującej czerwieni
Z kawałkami kości
I podarte na kolanach dżinsy
I trampki krwią przesiąknięte
Łzy
Strata
Rok 1994 śmierć grungu...śmierć prawdziwego artysty...śmierć kawałka duszy innych artystów...i coś co męczy ich myśli...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.