Ławka
Gdzie zimny kąt zamarłych kamienic
maluje chmury bladych kurzów.
Widmo wyplute z morza chodników
w szarości starej i głuchej.
Skrzypi z bólu, krwawi ciemną rdzą,
okrywa nagie rany cienkiej emalii.
Jęczą dziurawe deski skute gangreną.
Ich ryte blizny wygryzł czas,
czy ludzi oszczędził?
Oszczędził jak staruszka, pana trzęsień
ziemi,
bystrego ojca z włócznią czasu,
mnicha klasztoru cichej samotności,
władcy latających szczurów miasta.
Tylko on zjedzony przez spróchniały ząb
czasu
ten wrak, bazgroł rzeczywistości
pamięta.
Trawi dzień za dniem,
i mętnym wzrokiem wciąż spogląda
na mogile swych wspomnień…
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.