Lekko Słodki Dzieńzmrok
Z ukłonami dla Alberta Hofmanna
Owalnie białe płatki złego śniegu
Rozlały się w taflę z poduszek
Śmiech wsiąka w podłogę z drewnianego
ściegu
Benzyną go później wykruszę
Fioletowe łzy wirują nad głową
Motyle, z dzwonkami u szyi
Dwudziestym czwartym słońcem lśnią
fazowo
Bo Księżyc się znowu pomylił
Stukot ? spod ziemi, spod nieba
To krzesło krzyczy o Tobie
Przez oczko do środka spoziera
Pies z melonikiem na głowie
Lodowate atomy rozpieszczają skórę
Lawa podpełza pod dywan
Dziesięć legionów skośnookich mrówek
Wolno powietrze zakrywa
Chleb i ogórek śledzą w zapatrzeniu
Taniec świetlików i muszek
Dźwięcznie pachnący kot nie wiedzieć
czemu
Zapadł się w taflę z poduszek
Ręka bezwładnie zwisa nad wiaduktem
W dole rozciąga się rzeka
Ze szklanki zbitej amidowym smutkiem
Czas bezpłciowo ucieka
Wszechświat tak blisko wcale nie
zachwyca
Pustka zbyt wiele chce nie mieć
Na dachu siedzę i drogę wytyczam
Do siebie, ze złotych ziarenek
Z niechęcią leniwie nadlatuje pokój
Kończy się zła podróż śmiechu
W zachodzie Lekko Słodkiego Dzieńzmroku
Nabieram wstępnego oddechu
Komentarze (1)
+