letni koncert
Na koncert zaprosił nas wieczór upalny,
Zagrać miał zespól muzyczno - astralny,
Wahań dwie chwilki rozwiała ciekawość,
A może do siebie miłosna słabość?
Zajęliśmy miejsca wśród ziół pachnących,
Ciała zaległy w pozycjach leżących.
W ten czerń rozpruło pięć gwiazd
rozpalonych,
Pięć linii zostało dla nut wyznaczonych.
Rozpoczął się koncert światła i cienia,
Muzyki świerszczowej i powonienia.
Razem to wszystko jak viagra działa.
Drgnęły ku sobie płonące już ciała.
Poczuwszy w skroniach ogień płynący,
Dałem jej ciału dotyk błądzący,
Drżący od lęku, sztywny, niezgrabny,
A w swym pośpiechu bardzo bezładny.
Pomimo braku w nim poradności,
Grał doskonale muzykę miłości,
Wprawiając jej ciało w taniec przecudny,
Do odtworzenia potem za na zbyt trudny.
Zbliżyłem usta westchnień szukając,
Wargą o wargę niechcący tykając,
Lecz usta z rozkoszy silnie spęczniałe,
Rozwarły swe listki cudnie wspaniałe.
Ten rytm wspaniały i ja taktowałem,
Powoli dotykiem do piersi zmierzałem
I wreszcie dotarłem do miejsca owego,
Poczułem jak gdybym w dłoń ujął niebo.
Wygięła się wtedy w tęcz barwnych
kształty,
Dostęp do szyi stał się otwarty,
To znak był dla mnie jasny jak słońce:
Tu złóż swe usta jak żar gorące.
Kiedy musnąłem to miejsce lekko,
Rzuciła swe ręce za głowę daleko,
Ścisnęła pięści a w nich źdźbła trawy,
Szepnęła cichutko: jesteś kochany.
Dłonie już teraz po stokroć zgrabniej,
Pieściły piersi bardziej dokładnie.
Pomału, starannie, ruchem okrężnym.
O Boże, jakim się wtedy poczułem mężnym.
Z każdą sekundą schodziłem niżej,
By kształtne jej piersi zapoznać bliżej,
Kroczyłem ustami do czubków wzniesień,
Po drodze widziałem z setkę uniesień.
Podnieta wielka wstrząsnęła mym ciałem,
Bardzo, ach bardzo w niej znaleźć się
chciałem,
Nie byłem w stanie ogarnąć mych żądzy,
W środku już byłem jak wulkan gorący.
Ledwo ta myśl szaleńcza spłynęła,
Ona swe nóżki na boki zsunęła.
Głowa jej wciąż w tył odchylona,
Westchnęła znowu; jestem gotowa.
Ująłem z sił całych jej zgrabne ciało,
Jakże przepięknie z rozkoszy drżało,
Jakże wilgotne było jej wnętrze,
Muszę tam wniknąć bo się zamęczę.
Spojrzałem jeszcze w oblicze mej panny,
Ujrzałem tam wyraz jakże błagalny:
Uderz już we mnie z całą swą siłą,
Zadaj mi „śmierć” cudownie
miłą!
Naparłem gwałtownie co sił w lędźwiach
było,
Poczułem w momencie jak coś puściło,
Widziałem krzyk niemy bolesnej rozkoszy,
Spojrzenie płomienne bijące w me oczy.
Jednak po chwili obraz zgasł w cieniu,
Nie został ślad jeden po tym cierpieniu,
Ślizgałem się nadal w jej kobiecości,
Wcześniej nie zaznałem takiej bliskości.
Nagle ze wszystkich zakątków ciała,
Cała ma siła w podbrzuszu wezbrała,
Biodra me jeszcze trzy razy ruszyły,
I w jednej chwili w bezruchu utkwiły.
Każdy mój mięsień w stal się zamienił,
A impuls jej ciało w kamień odmienił,
Trwaliśmy w miejscu jeszcze dwie chwile,
Później lekkość uczuliśmy jako motyle.
Zalegliśmy obok siebie, jak na początku
było,
Teraz jednak szczęśliwi, że coś się
zmieniło.
Na tym koncercie żywota, zagrały i nasze
marzenia,
I Wam życzę Kochani takich marzeń
spełnienia.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.