Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Lwowskie niespodzianki (odc. 40)


Zauważyła stojącego dyskretnie z boku i przyglądającego się jej męża. Zrobiła krok w jego kierunku, a on podszedł natychmiast i przywitali się radośnie.
-Jesteś, kochany mój – powitała go delikatnym buziakiem, żeby nie wzbudzać zanadto niczyjego zainteresowania.
-Jestem, najdroższa, i zabieram cię stąd natychmiast. Idziemy szybko, bo ktoś na ciebie czeka, ale też nie będzie miał dla ciebie zbyt dużo czasu.
-Ktoś na mnie czeka oprócz ciebie, kochany Tadziu? – zapytała w drodze, gdy przytuliła się mocno do niego w środku dorożki. – A któż to taki?
-Na razie przyjmij do wiadomości, że to jest niespodzianka! Jak będziesz niegrzeczna, to niespodzianki nie będzie.
-Ja, niegrzeczna? To chyba jest fizycznie niemożliwe – powiedziała, całując jego policzek. –Na dodatek okropnie się za tobą stęskniłam, mój najdroższy panie oficerze!
-No, nie wiem, nie wiem, czy mówisz prawdę i czy jesteś grzeczna – przekomarzał się z nią, ściskając i całując jej dłoń. –A cóż to był za przystojniaczek w mundurze oficera Wehrmachtu, co wsiadł do czarnego Volkswagena, a ciebie nie zabrał? Ładnie to tak robić oczko do pana oficera niemieckiego, gdy mąż twój patrzy i widzi? - zrobił jej wyrzuty z uśmiechem na ustach.
„Boże, jak ja go kocham i jak tęsknię za nim” – powiedziała do siebie w myśli, przytulając się do niego jeszcze bardziej.
-Kochany mój, dobrze mi z tym, że czasem jesteś choć trochę o mnie zazdrosny, ale nie bądź za bardzo. Kocham tylko ciebie i zawsze, jak tylko się budzę, to myślę tylko o tobie aż do zaśnięcia.
„Mój Boże, jak ja się za nią stęskniłem” - pomyślał, czując falę gorącego uczucia, wzbierającego w jego sercu. Nie tylko uczucia zresztą, bo po prostu czuł, jak wzbiera w nim pożądanie i chęć, by wziąć ją natychmiast w ramiona, nawet tu i teraz. Musiał się powstrzymać, bo przecież najpierw trzeba było załatwić sprawy służbowe. Miłość musiała jeszcze poczekać. Czuł gorąco jej ciała i przymknąwszy lekko powieki dotykał dłonią jej ramienia, muskał jej włosy i w marzeniach smakował jej usta. „Leo, moja najdroższa Leo!”

„Niespodzianka” czekała na nią w przestronnym gabinecie majora „Mecenasa”, gdy już wszystko, co miała oddać, całą pocztę z Warszawy i Krakowa, przejął jego adiutant.
Siedział przy stole, twarzą zwróconą do okna i poderwał się natychmiast na dźwięk słów Tadeusza, gdy tylko wszedł z Lesią do gabinetu.
-Leokadia – krzyknął radośnie i podbiegł do siostry. Grzegorz Zieliński, „Błażej”, ochotnik - cichociemny z Anglii, zrzucony na spadochronie pięć miesięcy temu. Miał w ramach swojej działalności w Obszarze Lwowskim AK udoskonalać i usprawniać łączność radiową, trzymać pieczę nad radiostacjami. Można by rzec, że jako łączniczka była z nim jak gdyby koleżanką po fachu, chociaż przecież nigdy nie zajmowała się radiotelegrafią, a od początku tylko łącznością „osobistą”.
Lesia znowu miała łzy w oczach, stała przez chwilę i tylko modliła się w duchu, żeby to była prawda i żeby ona jakoś wytrzymała to wzruszenie i nie rozpłakała się jak dziecko. Przecież była żołnierzem Armii Krajowej, nie mogła okazać aż tak bardzo swoich uczuć, nawet jeśli były powodowane najzwyklejszymi, choć silnymi więzami rodzinnymi.
-Braciszku, jesteś wreszcie – wyjąkała tylko i dała się mu wyściskać.
-Tak, cały i zdrowy, dzięki opiece boskiej – odpowiedział, całując jej czoło i włosy. – Moja śliczna siostrzyczko, okropnie się za tobą stęskniłem – dodał czule.
-Kochani, jesteśmy we Lwowie, gdzie naprawdę zdarzają się niezwykłe rzeczy, a czasami nawet cuda – przerwał im major „Mecenas”. – Sami dobrze o tym wiecie. Teraz jednak zapraszam tylko na chwilę, żebyście się wszyscy rozgościli, ponieważ mam dla was co najwyżej kilka minut. Potem będę was prosił, byście pozwolili porucznikowi (wskazał na Tadeusza vel Leszka) zabrać się gdzieś stąd, by nie robić tłoku w naszym sztabie.
Po zakończeniu spotkania u majora dalszą rozmowę prowadzili w sąsiednim pokoju, siedząc w trójkę przy stole. Tadeusz też usiadł koło nich, ale nie brał w tym udziału, przysłuchując się im tylko dyskretnie. Zrobił jedynie herbatę i im podał.
-Byłem w Warszawie – relacjonował jej brat – i nie tak dawno, w końcu lipca, znalazłem naszą ciocię Jadzię na Targówku. Wujek Andrzej wciąż jeszcze nie wrócił z oflagu. Od niej dowiedziałem się, że mieszkałaś jakiś czas w Michałowicach, ale niestety tam nie dałem rady pojechać, dlatego się nie spotkaliśmy. Za to dowiedziałem się od niej, że nasza mamusia zmarła, niestety, tak jak we wrześniu 39 roku nasz tato – spojrzał na nią ze smutkiem.
-Tak, niestety. Nasza biedna mamusia zmarła w piątek przed Niedzielą Palmową – potwierdziła Lesia. –Ciocia Jadzia nie dojechała na pogrzeb, ale ja byłam u niej i jej o tym powiedziałam.
-Słyszałem o tym. Cioci było bardzo przykro, że nie była, ale gdy już wyzdrowiała, to na początku czerwca wybrała się do Michałowic i do Pruszkowa, także na grób naszej mamy. Dzięki temu dowiedziała się tam, że ty też jesteś w AK i że możesz być albo w Michałowicach, albo we Lwowie. Ponieważ Komenda Główna oddelegował mnie do Lwowa, to pomyślałem sobie, że może cię spotkam, co się dzięki Bogu stało, jak widzisz.
-Od kiedy jesteś we Lwowie? – zapytała.
-Dosłownie od dziesięciu dni. Trzeciego dnia po przyjeździe tutaj udało mi się spotkać z Tadeuszem i od niego dowiedziałem się, że zostałem jego szwagrem! Jemu już pogratulowałem, a teraz chciałem tak samo pogratulować tobie, moja kochana siostrzyczko!
Wstał i mocno ją uściskał. Lesia roześmiała się i zaraz dodała swoją drugą „rewelację”:
-Dziękuję ci, Grzesiu, bardzo ci dziękuję. A teraz przygotuj się na jeszcze ciekawszą nowinę - być może niedługo będziesz nie tylko szwagrem, ale także i wujkiem!
Od razu złapał, o czym mówi. Poklepał ich oboje jednocześnie po plecach:
-Ho, ho, ho! – tym bardziej wam gratuluję! Szybko działacie, może nawet szybciej, niż my skaczemy ze spadochronem. Brawo, brawo! Bardzo się cieszę. A ty, moja droga łączniczko, musisz chyba już niedługo skończyć z tym swoim hazardowym zajęciem i jakoś się wreszcie ustabilizować. Jeszcze nie słyszałem, żeby kobieta w stanie „przy nadziei” robiła jakieś kursy łącznicze czy kurierskie w konspiracji!
-No, to się dowiedziałeś i usłyszałeś właśnie teraz, kochany braciszku! Nie matrw się, będę na siebie uważać.
Później spedzili jeszcze wspólnie kilka godzin popołudniowych, gdy ona już odsapnęła po podróży i po tych wszystkich emocjach powitania. Nie przypuszczała, że już od jutra znów nie zobaczy się z nim przez kilka nstępnych lat. Od razu bowiem Grzegorz zajął się tym, co mu powierzono, czyli radiostacjami. Właśnie wtedy, następnego dnia wyruszył na swoją następną placówkę w Samborze. –Do zobaczenia, moja śliczna siostrzyczko – pożegnał się z nią czule, gdy odchodziła z mężem do ich małego mieszkania na Piaskowej.

Młodzi małżonkowie długo jeszcze tulili się tego wieczoru. Uwielbiała delikatny jak mgiełka dotyk jego dłoni, w swoich włosach, na twarzy, ustach, piersiach, wszędzie. Czekała na jego pocałunki, uściski gorących ramion, a jego miłość pragnęła odczuwać w każdym miejscu swojego ciała.
-Jestem taka szczęśliwa, najdroższy, cudownie być z tobą.
-Kocham cię, Leo, moja najcudowniejsza żono – mówił, delikatnie ją całując.
Ich miłość nic nie straciła ze swojej świeżości, entuzjazmu. Wręcz przeciwnie, z każdą chwilą odczuwał coraz większe pragnienie, by wciąż z nią być. Mógłby ją obejmować i tulić do siebie „całą wieczność”, patrzeć w jej oczy tak kochające i oddane. Wieloletnia samotność sprawiła, że potrzebował jej, by zastąpiła mu wszystkich, których stracił przed laty. Najpierw zmarła mu jego matka przy urodzeniu brata, młodszego od niego o trzy lata. Ojciec ożenił się po raz drugi z kuzynką swojej pierwszej żony, żeby mieć kogoś, kto zaopiekuje się jego dwoma malutkimi wtedy synkami. Pamiętał doskonale tę swoją ciotkę i jednoczesnie przybraną matkę. Początkowo starała się być dla nich dobrą macochą, ale nie miała tej matczynej cierpliwości i miłości prawdziwej matki, nie mówiąc o braku miłości do ich ojca. Poznała kogoś innego i nie było już wtedy uratować tej rodziny. Zostawiła ich wszystkich i odeszła z jakimś innym mężczyzną, z którym po jakimś czasie założyła podobno nową rodzinę i miała z nim dzieci. Nie słyszał już o niej od ponad ośmiu lat.
Kontakty byłych małżonków zostały zerwane, czego nie mógł wytrzymać jego ojciec. Siedem lat temu, kilka miesięcy po ucieczce tej drugiej żony, odszedł z tego świata, rzucając się w przepaść gdzieś w Tatrach. Nikt do końca nie miał pewności, czy sam odebrał sobie życie, czy nie. Dla dobra synów mówiono, że to był nieszczęśliwy wypadek, ale plotki w miasteczku powtarzały wersję o samobójstwie.
Tadeusz był wtedy na początku swojej żołnierskiej drogi, na pierwszym roku oficerskiej szkoły artylerii w Toruniu. Jego jedyny brat został wtedy pod opieką ich wuja, mieszkającego pod Nakłem. Rok przed wojną Stanisław zdał maturę i zaraz potem zajął się karierą urzędniczą, tak jak ich wujek i zmarły ojciec.
A jego życie w szkole oficerskiej, a potem służba w wojsku sprawiły, że kontakty z bratem stawały się luźne i coraz rzadsze, a oni byli się dla siebie coraz bardziej obcy.
Wtedy też trafiło mu się coś, co było niezwykłym zrządzeniem losu albo Łaską Bożą, jak wolał to nazywać. Na promocję jego rocznika w październiku 1937 roku przyjechała kuzynka jego przyjaciela ze szkoły - młodziutka, śliczna Leokadia. Powiedzieć, że nie mógł oderwać od niej oczu, to za mało. Wyglądało raczej na to, że od razu się w niej zakochał, ona zresztą też nie była przeciwna ich następnym spotkaniom.
Jej długie, lekko falujące, jasne włosy, piękne błękitne oczy, podkreślone bardzo delikatnym makijażem i ten czarujący uśmiech – to wszystko chwytało za serce nie tylko jego. Na obiedzie w kantynie trzymał się blisko swego przyjaciela, żeby być jak najbliżej niej. W czasie balu promocyjnego pokonał jakimś cudem wszystkie bariery swojej nieśmiałości i wręcz czasem strachu przed dziewczynami, a ona mu w tym pomogła, zagadując do niego i uśmiechając się w tańcu, kiedy miał przyjemność trzymać ją choć przez chwilę w swoich ramionach. Chyba po raz pierwszy w życiu był wtedy tak szczęśliwy. Najpierw z powodu tej swojej promocji, a potem dlatego, że obiecała mu odpisać na jego list, o co poprosił, całując jej dłoń na pożegnanie tamtego wieczoru. Spłonęła rumieńcem, bo jednak rzadko ktoś obcy całował jej dłoń, siedemnastoletniej skromnej panienki z prowincjonalnego jakby nie było Włocławka.
Wszystko mu się wtedy udało - rozmowa z młodziutka kobietą, a właściwie zaloty wobec niej, co jeszcze nigdy przedtem mu się nie zdarzyło. Te walce i polki, przetańczone z nią przy dźwiękach wojskowej orkiestry. Nie tańczyła tak dobrze jak on, ale robiła to z niezwykłą gracją, podkreślaną przez jasno-błękitną, rozkloszowaną sukienkę, znakomicie pasującą do jej smukłej, dziewczęcej sylwetki. Iten jej uśmiech, o którym śnił potem tak wiele razy w następnych latach.
Było w tej ich obecnej miłości coś z tęsknoty za utraconym dzieciństwem. Coś niezwykłego, co narodziło się żalu i tak niedawno przeżywanej samotności. Dla niej, po dość świeżej utracie rodziców - także z ogromnej potrzeby bliskości z ukochanym mężczyzną i „odrobienia” tych wszystkich lat, które ich od siebie oddzielały.
Samotność zawsze była dla niej czymś nie zrozumiałym, trudnym do zaakceptowania. Zawsze miała kogoś, kto ją kochał i kto był tuż obok. Najpierw oboje rodzice i starszy brat, chociaż od niemal czterech lat została tylko matka. Była dla niej oparciem w tych najtrudniejszych chwilach, gdy wszelki słuch po jej narzeczonym zaginął. Mama nigdy nie dopuszczała myśli, przynajmniej w rozmowie z córką, że jej wybrany, wymarzony żołnierz nie żyje. Pocieszała ją, jak mogła, zawsze szczerze i niemal zawsze skutecznie, co bardzo zbliżyło je do siebie.
Lesia była od maleńkości wychowana w kulcie dla wojska. Ojciec służył zawodowo jako podoficer i w dniu wybuchu wojny odszedł ze swoim pułkiem piechoty spod Brodnicy gdzieś pod Sochaczew i Łowicz, gdzie zginął, zostawiając swoją żonę i dwójkę dzieci. Dopóki żył, to w domu pełno było zdjęć i innych pamiątek, związanych z armią, a duże fotografie, oprawione w ramy jego i brata matki w mundurach zdobiły ściany ich saloniku w domu na Ceglanej we Włocławku.
I ten matczyny optymizm, pomimo śmierci własnego męża, prawdziwy czy trochę udawany, że jej narzeczony żyje, wciąż i wciąż pozwalał jej trwać w oczekiwaniu na jego powrót. Gdy wiosną tego roku jej mama odeszła z tego świata, Lesia nie miała już nikogo tak kochanego przy sobie. Przecież nawet przyjaciółka Maria była daleko, nie mówiąc o bracie Grzegorzu, o którym też słuch na ponad dwa lata zaginął, licząc od tego jedynego listu z Anglii, przekazanego jakimś cudem przez Sztokholm. Nie mogąc wytrzymać ciężaru tej samotności, dlatego wybrała walkę, zgłaszając się do jednostek Armii Krajowej. Jakby w nagrodę wysłali ją do Krakowa i Lwowa, gdzie wciąż wspominanym cudem stało się ich pamiętne spotkanie w maju, pierwsze po tylu latach udręczeń i tęsknoty.
A teraz nie miała wątpliwości, że chce wyrwać od życia jak najwięcej tego, co niemal organicznie było związane z jej bezgraniczną miłością – właśnie te pocałunki, przytulenia, pieszczoty, czułe słowa, miękkość jego dotyku, szlachetność jego stosunku do niej, ich wzajemna wierność.
W sposobie ich życia, w samym środku tej najpotworniejszej wojny, gdy byli nie tylko jej świadkami, ale uczestnikami, tkwiła ta ciągła niepewność każdego dnia i godziny, która może być ostatnim dniem ich szczęścia i ostatnią godziną tej ukochanej bliskości ich dwóch ciał i dusz. Chciała być z nim, z mężem, z Tadeuszem, ile się dało, ile to było fizycznie możliwe, bo jutro może stać się to już zupełnie niemożliwe. Bo jak mówił major „Wierzba” – miecz Damoklesa wciąż wisiał nad nią i nad jej ukochanym. Chciała brać i oddawać tę miłość, swoją i jego, póki jeszcze choć trochę było wokół nich tej wolności, że można było jeszcze oddychać, cieszyć się słońcem i młodością.

Położyła głowę na jego piersi i uśmiechała się do niego. Obudzili się oboje, gdy zaczęło wschodzić letnie słońce. Dzień znów zapowiadał się upalny, tak jak kilka poprzednich.
Nie zapomniał o tym, że kilka dni temu były jej urodziny – dokładnie tydzień temu, 8 sierpnia.
Całował jej usta dwadzieścia trzy razy, tyle ile właśnie wtedy skończyła wiosen i lat. Każdy pocałunek, niby drobiazg w morzu tych wszystkich wzajemnych pieszczot, stanowił jakby oddzielną, delikatną czułość, muśnięcie wilgotnych warg przy akompaniamencie wpatrzonych w siebie oczu. Tak, jakby chciał, by każdy z tych pocałunków zapamiętała jako odrębny prezent od swojego wielbiciela. Była zachwycona takimi gratulacjami, a jej oczy wyrażały żarliwość i bezgraniczne przywiązanie.
-Kocham cię, Tadziu, uwielbiam – szeptała.
Miał zamknięte oczy, a uśmiech zadowolenia plątał się po jego twarzy, gdy delikatnie głaskał jej ramię i wąchał zapach jej złotych włosów.
-Od pierwszego naszego spotkania byłaś moim najpiękniejszym snem, a teraz jesteś moją najcudowniejszą nagrodą.
I trwali tak, przytuleni, w ten świąteczny poranek, a każda sekunda wydawała się im tak piękna, jak ten blask wschodzącego nad Lwowem słońca.
-Wiesz, mój najdroższy? Byłam w Wilnie…. –zaczęła po chwili, leżąc obok niego, teraz już z przymkniętymi oczami, wciąż wspominając te cudowne, przed chwilą otrzymane prezenty.
Mruknął coś, jakby przez sen, ale wciąż obejmował jej ramię i jeszcze mocniej przytulił.
-Kocham cię, Leo, i wierzę, że Bóg cię obroni. Ale jednak bardzo cię proszę, uważaj bardzo na siebie. Obracasz się i poruszasz teraz na tak niebezpiecznych szlakach i ścieżkach, że boję się o ciebie coraz bardziej.
Lubiła, gdy wyrażał się z taką troską o nią. Sama wiedziała najlepiej, że zaczyna się to wszystko robić wokół niej zbyt niebezpieczne i tak jak nakazywała jej „Ina” – zamierzała już niedługo wycofać się „do rezerwy”.
-Masz nasze dzieciątko w swoim łonie, ukochana! Musisz skończyć z tymi rajdami i wojażami, nawet jeśli to jest takie potrzebne – dodał, obracając się do niej i całując jej twarz.
Lesia znów była zachwycona. Po tylu dniach rozstania i tęsknoty, gdy teraz była z nim, wciąż czekała na jego pocałunki i wyznania miłości. Uśmiechała się, a jednocześnie kontynuowała:
-Tadziu, spotkałam się w Wilnie z majorem „Wierzbą” i rozmawiałem z nim o tobie.
Otworzyła oczy i patrzyła teraz na niego, obserwując na jego reakcję. Odwrócił nieco twarz, ale nie przestawał jej obejmować.
-Nie masz zaufania do tego, co ci wtedy opowiedziałem o sobie? – zapytał jakby ze smutkiem.
-Kochany, nawet przez chwilę tak nie było i tak nie jest.
I zaczęła mu opowiadać o swoim spotkaniu i rozmowie z majorem „Wierzbą”. Widziała, jak z każdą chwilą wzrasta jego wzruszenie i słyszała to w jego szybkim oddechu i westchnieniach. Gdy dotarła do końca opowieści i chciała ją zakończyć swoim wnioskiem, że jest niewinny w tamtej sprawie, w której tak bardzo się obwinia, Tadeusz jej przerwał i znów ją zaczął delikatnie całować.
Oddawała mu z radością jego pocałunki i słuchała jego słów. Była tak zakochana i każde jego słowo było nagrodą za wszystkie jej wysiłki i zabiegi.
-Leo, liczy się tylko nasza miłość. Pokochałem cię od pierwszego naszego spotkania, gdy przyjechałaś na naszą promocję. A potem, gdy spotkaliśmy się po raz drugi, w twoim mieście, gdy pocałowałaś mnie wtedy po raz pierwszy w życiu, składając mi życzenia na moje imieniny i wręczając mi te jesienne fiołki. Leo, ja nigdy nie zapomnę tamtego naszego pierwszego pocałunku, a także twoich słów i uśmiechu, gdy mi gratulowałaś mojej promocji. To mój niezapomniany, ogromny skarb. Od tamtych dni myślałem i myślę tylko o tobie, Leo, moja ukochana żono. Tak samo nigdy nie zapomnę tego, co teraz dla mnie zrobiłaś, czym znów mnie zaskoczyłaś – szeptał, dotykając ustami jej policzka.
Łzy zaszkliły się w jej oczach. Wzruszenie sprawiało, że nie miała siły, by cokolwiek odpowiedzieć.
-Nie będę tego ukrywał, że uważam, że jesteś dla mnie geniuszem, Leo, i zaskakujesz mnie coraz częściej. Kiedyś myślałem o tym, by poszukać „Wierzbę” i byłem nawet w Warszawie i w Wilnie w tej swojej sprawie, ale nie udało mi się do niego dotrzeć. Nie udało się, a poza tym po prostu nie miałem odwagi i uporu, by tak bardzo się postarać, jak ty teraz. W każdym razie nie aż tak bardzo. Bałem się spojrzeć mu w oczy, tak jak i przez ten czas bałem się spojrzeć tobie w oczy, chociaż nigdy nie przestałem cię kochać.
-Leo, najdroższa, mógłbym napisać cały, wielki poemat o mojej miłości do ciebie, gdybym tylko umiał. Nie umiem, więc jedyne co zrobię, to chcę ci podziękować ogromnie za to, że jesteś. Za to, że chcesz i potrafisz mnie ratować, nawet przed samym sobą. Zrobiłaś coś, co do ciebie nie należało, lecz do mnie i nie wiem, w jaki sposób mógłbym wyrazić ci swoją wdzięczność. Chyba tylko tym, że będę kochał cię jeszcze bardziej, moja jedyna.
Byli tak szczęśliwi ze sobą i tego swojego szczęścia nie potrafili już wyrazić żadnymi słowami. Jedynie potrafiły to zrobić ich ciała, ich oczy i stęsknione usta.
Obiecała mu, że wycofa się „do rezerwy” jak najszybciej to możliwe i zakończy swoją działalność w konspiracji. Będzie to najpóźniej po jej ostatniej misji do Berlina, prawdopodobnie we wrześniu, co przyrzekła w Warszawie kapitan „Inie”. I co było według niej, wbrew pozorom dość bezpieczne, ponieważ miała do dyspozycji swój nowy, „niemiecki”, znakomicie podrobiony ausweis.
Któż mógłby przypuszczać, że powrót z jej ostatniej misji berlińskiej będzie aż tak niebezpieczny i dramatyczny.

Dodano: 2017-01-14 14:43:59
Ten wiersz przeczytano 1975 razy
Oddanych głosów: 6
Rodzaj Nieregularny Klimat Optymistyczny Tematyka Miłość
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (13)

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Waldi
Bardzo dziękuję za wizytę,
wytrwałe czytanie i komentarz.
Pozdrawiam niedzielnie.

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Graynano
Miło mi, że się podoba. Bardzo dziękuję za wizytę,
czytanie i komentarz.
Pozdrawiam niedzielnie.

graynano graynano

Piękne opowiadanie z czasów wojennych i wątek miłosny,
rozstania, tęsknoty i lek o ukochaną osobę.:)

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Amor
Zapraszam do czytania. Bardzo dziękuję za wizytę,
czytanie i komentarz.
Pozdrawiam prawie niedzielnie.

AMOR1988 AMOR1988

Coraz bardziej fascynuje mnie ta historia z życia.

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Wena
Bardzo się cieszę, że się podoba wątek miłosny. To
wcale nie jest takie łatwe do napisania, dużo można
zepsuć. Dlatego prawie każde słowo czytam i analizuję
dwa lub trzy razy. Miłość i tęsknota istniały nawet w
najgorszych czasach.
Dziękuję za wizytę, komentarz i serdecznie
pozdrawiam.

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Madame Motylek
Autor jeszcze nie zna przyszłych losów swoich
bohaterów. Pożyjemy, zobaczymy.
Dziękuję za wizytę, komentarz i serdecznie
pozdrawiam.

_wena_ _wena_

Ciekawe opowiadanie, ale bogata wielowątkowość treści
sprawiła, że trochę się w niej pogubiłam. Podoba mi
się wątek miłosny :)
Rozstania bywają bolesne, ale dla dobra ogółu warto
poświęcić własne sprawy życiowe choćby po to, by w
przyszłości mieć czyste sumienie, że w trudnych
czasach postąpiło się tak jak trzeba.
Pozdrawiam :)

Madame Motylek Madame Motylek

No to dopiero była niespodzianka!
Spotkanie z dawno nie widzianym bratem.
Szanowny Autorze!
Lojalnie ostrzegam, że jak coś złego się stanie Lesi,
to przestanę Cię czytać:((
Pozdrawiam

jesion jesion

Z przyjemnością..(:

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Jesion
Zapraszam do czytania. Bardzo dziękuję za wizytę,
czytanie i komentarz.
Pozdrawiam serdecznie.

jesion jesion

Na pewno dowiem się w następnym odcinku...(:

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »