Lwowskie niespodzianki (odc. 40)
Zauważyła stojącego dyskretnie z boku i
przyglądającego się jej męża. Zrobiła krok
w jego kierunku, a on podszedł natychmiast
i przywitali się radośnie.
-Jesteś, kochany mój – powitała go
delikatnym buziakiem, żeby nie wzbudzać
zanadto niczyjego zainteresowania.
-Jestem, najdroższa, i zabieram cię stąd
natychmiast. Idziemy szybko, bo ktoś na
ciebie czeka, ale też nie będzie miał dla
ciebie zbyt dużo czasu.
-Ktoś na mnie czeka oprócz ciebie, kochany
Tadziu? – zapytała w drodze, gdy przytuliła
się mocno do niego w środku dorożki. – A
któż to taki?
-Na razie przyjmij do wiadomości, że to
jest niespodzianka! Jak będziesz
niegrzeczna, to niespodzianki nie
będzie.
-Ja, niegrzeczna? To chyba jest fizycznie
niemożliwe – powiedziała, całując jego
policzek. –Na dodatek okropnie się za tobą
stęskniłam, mój najdroższy panie
oficerze!
-No, nie wiem, nie wiem, czy mówisz prawdę
i czy jesteś grzeczna – przekomarzał się z
nią, ściskając i całując jej dłoń. –A cóż
to był za przystojniaczek w mundurze
oficera Wehrmachtu, co wsiadł do czarnego
Volkswagena, a ciebie nie zabrał? Ładnie to
tak robić oczko do pana oficera
niemieckiego, gdy mąż twój patrzy i widzi?
- zrobił jej wyrzuty z uśmiechem na
ustach.
„Boże, jak ja go kocham i jak tęsknię za
nim” – powiedziała do siebie w myśli,
przytulając się do niego jeszcze
bardziej.
-Kochany mój, dobrze mi z tym, że czasem
jesteś choć trochę o mnie zazdrosny, ale
nie bądź za bardzo. Kocham tylko ciebie i
zawsze, jak tylko się budzę, to myślę tylko
o tobie aż do zaśnięcia.
„Mój Boże, jak ja się za nią stęskniłem” -
pomyślał, czując falę gorącego uczucia,
wzbierającego w jego sercu. Nie tylko
uczucia zresztą, bo po prostu czuł, jak
wzbiera w nim pożądanie i chęć, by wziąć ją
natychmiast w ramiona, nawet tu i teraz.
Musiał się powstrzymać, bo przecież
najpierw trzeba było załatwić sprawy
służbowe. Miłość musiała jeszcze poczekać.
Czuł gorąco jej ciała i przymknąwszy lekko
powieki dotykał dłonią jej ramienia, muskał
jej włosy i w marzeniach smakował jej usta.
„Leo, moja najdroższa Leo!”
„Niespodzianka” czekała na nią w
przestronnym gabinecie majora „Mecenasa”,
gdy już wszystko, co miała oddać, całą
pocztę z Warszawy i Krakowa, przejął jego
adiutant.
Siedział przy stole, twarzą zwróconą do
okna i poderwał się natychmiast na dźwięk
słów Tadeusza, gdy tylko wszedł z Lesią do
gabinetu.
-Leokadia – krzyknął radośnie i podbiegł do
siostry. Grzegorz Zieliński, „Błażej”,
ochotnik - cichociemny z Anglii, zrzucony
na spadochronie pięć miesięcy temu. Miał w
ramach swojej działalności w Obszarze
Lwowskim AK udoskonalać i usprawniać
łączność radiową, trzymać pieczę nad
radiostacjami. Można by rzec, że jako
łączniczka była z nim jak gdyby koleżanką
po fachu, chociaż przecież nigdy nie
zajmowała się radiotelegrafią, a od
początku tylko łącznością „osobistą”.
Lesia znowu miała łzy w oczach, stała przez
chwilę i tylko modliła się w duchu, żeby to
była prawda i żeby ona jakoś wytrzymała to
wzruszenie i nie rozpłakała się jak
dziecko. Przecież była żołnierzem Armii
Krajowej, nie mogła okazać aż tak bardzo
swoich uczuć, nawet jeśli były powodowane
najzwyklejszymi, choć silnymi więzami
rodzinnymi.
-Braciszku, jesteś wreszcie – wyjąkała
tylko i dała się mu wyściskać.
-Tak, cały i zdrowy, dzięki opiece boskiej
– odpowiedział, całując jej czoło i włosy.
– Moja śliczna siostrzyczko, okropnie się
za tobą stęskniłem – dodał czule.
-Kochani, jesteśmy we Lwowie, gdzie
naprawdę zdarzają się niezwykłe rzeczy, a
czasami nawet cuda – przerwał im major
„Mecenas”. – Sami dobrze o tym wiecie.
Teraz jednak zapraszam tylko na chwilę,
żebyście się wszyscy rozgościli, ponieważ
mam dla was co najwyżej kilka minut. Potem
będę was prosił, byście pozwolili
porucznikowi (wskazał na Tadeusza vel
Leszka) zabrać się gdzieś stąd, by nie
robić tłoku w naszym sztabie.
Po zakończeniu spotkania u majora dalszą
rozmowę prowadzili w sąsiednim pokoju,
siedząc w trójkę przy stole. Tadeusz też
usiadł koło nich, ale nie brał w tym
udziału, przysłuchując się im tylko
dyskretnie. Zrobił jedynie herbatę i im
podał.
-Byłem w Warszawie – relacjonował jej brat
– i nie tak dawno, w końcu lipca, znalazłem
naszą ciocię Jadzię na Targówku. Wujek
Andrzej wciąż jeszcze nie wrócił z oflagu.
Od niej dowiedziałem się, że mieszkałaś
jakiś czas w Michałowicach, ale niestety
tam nie dałem rady pojechać, dlatego się
nie spotkaliśmy. Za to dowiedziałem się od
niej, że nasza mamusia zmarła, niestety,
tak jak we wrześniu 39 roku nasz tato –
spojrzał na nią ze smutkiem.
-Tak, niestety. Nasza biedna mamusia zmarła
w piątek przed Niedzielą Palmową –
potwierdziła Lesia. –Ciocia Jadzia nie
dojechała na pogrzeb, ale ja byłam u niej i
jej o tym powiedziałam.
-Słyszałem o tym. Cioci było bardzo
przykro, że nie była, ale gdy już
wyzdrowiała, to na początku czerwca wybrała
się do Michałowic i do Pruszkowa, także na
grób naszej mamy. Dzięki temu dowiedziała
się tam, że ty też jesteś w AK i że możesz
być albo w Michałowicach, albo we Lwowie.
Ponieważ Komenda Główna oddelegował mnie do
Lwowa, to pomyślałem sobie, że może cię
spotkam, co się dzięki Bogu stało, jak
widzisz.
-Od kiedy jesteś we Lwowie? – zapytała.
-Dosłownie od dziesięciu dni. Trzeciego
dnia po przyjeździe tutaj udało mi się
spotkać z Tadeuszem i od niego dowiedziałem
się, że zostałem jego szwagrem! Jemu już
pogratulowałem, a teraz chciałem tak samo
pogratulować tobie, moja kochana
siostrzyczko!
Wstał i mocno ją uściskał. Lesia roześmiała
się i zaraz dodała swoją drugą
„rewelację”:
-Dziękuję ci, Grzesiu, bardzo ci dziękuję.
A teraz przygotuj się na jeszcze ciekawszą
nowinę - być może niedługo będziesz nie
tylko szwagrem, ale także i wujkiem!
Od razu złapał, o czym mówi. Poklepał ich
oboje jednocześnie po plecach:
-Ho, ho, ho! – tym bardziej wam gratuluję!
Szybko działacie, może nawet szybciej, niż
my skaczemy ze spadochronem. Brawo, brawo!
Bardzo się cieszę. A ty, moja droga
łączniczko, musisz chyba już niedługo
skończyć z tym swoim hazardowym zajęciem i
jakoś się wreszcie ustabilizować. Jeszcze
nie słyszałem, żeby kobieta w stanie „przy
nadziei” robiła jakieś kursy łącznicze czy
kurierskie w konspiracji!
-No, to się dowiedziałeś i usłyszałeś
właśnie teraz, kochany braciszku! Nie matrw
się, będę na siebie uważać.
Później spedzili jeszcze wspólnie kilka
godzin popołudniowych, gdy ona już
odsapnęła po podróży i po tych wszystkich
emocjach powitania. Nie przypuszczała, że
już od jutra znów nie zobaczy się z nim
przez kilka nstępnych lat. Od razu bowiem
Grzegorz zajął się tym, co mu powierzono,
czyli radiostacjami. Właśnie wtedy,
następnego dnia wyruszył na swoją następną
placówkę w Samborze. –Do zobaczenia, moja
śliczna siostrzyczko – pożegnał się z nią
czule, gdy odchodziła z mężem do ich małego
mieszkania na Piaskowej.
Młodzi małżonkowie długo jeszcze tulili się
tego wieczoru. Uwielbiała delikatny jak
mgiełka dotyk jego dłoni, w swoich włosach,
na twarzy, ustach, piersiach, wszędzie.
Czekała na jego pocałunki, uściski gorących
ramion, a jego miłość pragnęła odczuwać w
każdym miejscu swojego ciała.
-Jestem taka szczęśliwa, najdroższy,
cudownie być z tobą.
-Kocham cię, Leo, moja najcudowniejsza żono
– mówił, delikatnie ją całując.
Ich miłość nic nie straciła ze swojej
świeżości, entuzjazmu. Wręcz przeciwnie, z
każdą chwilą odczuwał coraz większe
pragnienie, by wciąż z nią być. Mógłby ją
obejmować i tulić do siebie „całą
wieczność”, patrzeć w jej oczy tak
kochające i oddane. Wieloletnia samotność
sprawiła, że potrzebował jej, by zastąpiła
mu wszystkich, których stracił przed laty.
Najpierw zmarła mu jego matka przy
urodzeniu brata, młodszego od niego o trzy
lata. Ojciec ożenił się po raz drugi z
kuzynką swojej pierwszej żony, żeby mieć
kogoś, kto zaopiekuje się jego dwoma
malutkimi wtedy synkami. Pamiętał doskonale
tę swoją ciotkę i jednoczesnie przybraną
matkę. Początkowo starała się być dla nich
dobrą macochą, ale nie miała tej matczynej
cierpliwości i miłości prawdziwej matki,
nie mówiąc o braku miłości do ich ojca.
Poznała kogoś innego i nie było już wtedy
uratować tej rodziny. Zostawiła ich
wszystkich i odeszła z jakimś innym
mężczyzną, z którym po jakimś czasie
założyła podobno nową rodzinę i miała z nim
dzieci. Nie słyszał już o niej od ponad
ośmiu lat.
Kontakty byłych małżonków zostały zerwane,
czego nie mógł wytrzymać jego ojciec.
Siedem lat temu, kilka miesięcy po ucieczce
tej drugiej żony, odszedł z tego świata,
rzucając się w przepaść gdzieś w Tatrach.
Nikt do końca nie miał pewności, czy sam
odebrał sobie życie, czy nie. Dla dobra
synów mówiono, że to był nieszczęśliwy
wypadek, ale plotki w miasteczku powtarzały
wersję o samobójstwie.
Tadeusz był wtedy na początku swojej
żołnierskiej drogi, na pierwszym roku
oficerskiej szkoły artylerii w Toruniu.
Jego jedyny brat został wtedy pod opieką
ich wuja, mieszkającego pod Nakłem. Rok
przed wojną Stanisław zdał maturę i zaraz
potem zajął się karierą urzędniczą, tak jak
ich wujek i zmarły ojciec.
A jego życie w szkole oficerskiej, a potem
służba w wojsku sprawiły, że kontakty z
bratem stawały się luźne i coraz rzadsze, a
oni byli się dla siebie coraz bardziej
obcy.
Wtedy też trafiło mu się coś, co było
niezwykłym zrządzeniem losu albo Łaską
Bożą, jak wolał to nazywać. Na promocję
jego rocznika w październiku 1937 roku
przyjechała kuzynka jego przyjaciela ze
szkoły - młodziutka, śliczna Leokadia.
Powiedzieć, że nie mógł oderwać od niej
oczu, to za mało. Wyglądało raczej na to,
że od razu się w niej zakochał, ona zresztą
też nie była przeciwna ich następnym
spotkaniom.
Jej długie, lekko falujące, jasne włosy,
piękne błękitne oczy, podkreślone bardzo
delikatnym makijażem i ten czarujący
uśmiech – to wszystko chwytało za serce nie
tylko jego. Na obiedzie w kantynie trzymał
się blisko swego przyjaciela, żeby być jak
najbliżej niej. W czasie balu promocyjnego
pokonał jakimś cudem wszystkie bariery
swojej nieśmiałości i wręcz czasem strachu
przed dziewczynami, a ona mu w tym pomogła,
zagadując do niego i uśmiechając się w
tańcu, kiedy miał przyjemność trzymać ją
choć przez chwilę w swoich ramionach. Chyba
po raz pierwszy w życiu był wtedy tak
szczęśliwy. Najpierw z powodu tej swojej
promocji, a potem dlatego, że obiecała mu
odpisać na jego list, o co poprosił,
całując jej dłoń na pożegnanie tamtego
wieczoru. Spłonęła rumieńcem, bo jednak
rzadko ktoś obcy całował jej dłoń,
siedemnastoletniej skromnej panienki z
prowincjonalnego jakby nie było Włocławka.
Wszystko mu się wtedy udało - rozmowa z
młodziutka kobietą, a właściwie zaloty
wobec niej, co jeszcze nigdy przedtem mu
się nie zdarzyło. Te walce i polki,
przetańczone z nią przy dźwiękach wojskowej
orkiestry. Nie tańczyła tak dobrze jak on,
ale robiła to z niezwykłą gracją,
podkreślaną przez jasno-błękitną,
rozkloszowaną sukienkę, znakomicie pasującą
do jej smukłej, dziewczęcej sylwetki. Iten
jej uśmiech, o którym śnił potem tak wiele
razy w następnych latach.
Było w tej ich obecnej miłości coś z
tęsknoty za utraconym dzieciństwem. Coś
niezwykłego, co narodziło się żalu i tak
niedawno przeżywanej samotności. Dla niej,
po dość świeżej utracie rodziców - także z
ogromnej potrzeby bliskości z ukochanym
mężczyzną i „odrobienia” tych wszystkich
lat, które ich od siebie oddzielały.
Samotność zawsze była dla niej czymś nie
zrozumiałym, trudnym do zaakceptowania.
Zawsze miała kogoś, kto ją kochał i kto był
tuż obok. Najpierw oboje rodzice i starszy
brat, chociaż od niemal czterech lat
została tylko matka. Była dla niej oparciem
w tych najtrudniejszych chwilach, gdy
wszelki słuch po jej narzeczonym zaginął.
Mama nigdy nie dopuszczała myśli,
przynajmniej w rozmowie z córką, że jej
wybrany, wymarzony żołnierz nie żyje.
Pocieszała ją, jak mogła, zawsze szczerze i
niemal zawsze skutecznie, co bardzo
zbliżyło je do siebie.
Lesia była od maleńkości wychowana w kulcie
dla wojska. Ojciec służył zawodowo jako
podoficer i w dniu wybuchu wojny odszedł ze
swoim pułkiem piechoty spod Brodnicy gdzieś
pod Sochaczew i Łowicz, gdzie zginął,
zostawiając swoją żonę i dwójkę dzieci.
Dopóki żył, to w domu pełno było zdjęć i
innych pamiątek, związanych z armią, a duże
fotografie, oprawione w ramy jego i brata
matki w mundurach zdobiły ściany ich
saloniku w domu na Ceglanej we Włocławku.
I ten matczyny optymizm, pomimo śmierci
własnego męża, prawdziwy czy trochę
udawany, że jej narzeczony żyje, wciąż i
wciąż pozwalał jej trwać w oczekiwaniu na
jego powrót. Gdy wiosną tego roku jej mama
odeszła z tego świata, Lesia nie miała już
nikogo tak kochanego przy sobie. Przecież
nawet przyjaciółka Maria była daleko, nie
mówiąc o bracie Grzegorzu, o którym też
słuch na ponad dwa lata zaginął, licząc od
tego jedynego listu z Anglii, przekazanego
jakimś cudem przez Sztokholm. Nie mogąc
wytrzymać ciężaru tej samotności, dlatego
wybrała walkę, zgłaszając się do jednostek
Armii Krajowej. Jakby w nagrodę wysłali ją
do Krakowa i Lwowa, gdzie wciąż wspominanym
cudem stało się ich pamiętne spotkanie w
maju, pierwsze po tylu latach udręczeń i
tęsknoty.
A teraz nie miała wątpliwości, że chce
wyrwać od życia jak najwięcej tego, co
niemal organicznie było związane z jej
bezgraniczną miłością – właśnie te
pocałunki, przytulenia, pieszczoty, czułe
słowa, miękkość jego dotyku, szlachetność
jego stosunku do niej, ich wzajemna
wierność.
W sposobie ich życia, w samym środku tej
najpotworniejszej wojny, gdy byli nie tylko
jej świadkami, ale uczestnikami, tkwiła ta
ciągła niepewność każdego dnia i godziny,
która może być ostatnim dniem ich szczęścia
i ostatnią godziną tej ukochanej bliskości
ich dwóch ciał i dusz. Chciała być z nim, z
mężem, z Tadeuszem, ile się dało, ile to
było fizycznie możliwe, bo jutro może stać
się to już zupełnie niemożliwe. Bo jak
mówił major „Wierzba” – miecz Damoklesa
wciąż wisiał nad nią i nad jej ukochanym.
Chciała brać i oddawać tę miłość, swoją i
jego, póki jeszcze choć trochę było wokół
nich tej wolności, że można było jeszcze
oddychać, cieszyć się słońcem i
młodością.
Położyła głowę na jego piersi i uśmiechała
się do niego. Obudzili się oboje, gdy
zaczęło wschodzić letnie słońce. Dzień znów
zapowiadał się upalny, tak jak kilka
poprzednich.
Nie zapomniał o tym, że kilka dni temu były
jej urodziny – dokładnie tydzień temu, 8
sierpnia.
Całował jej usta dwadzieścia trzy razy,
tyle ile właśnie wtedy skończyła wiosen i
lat. Każdy pocałunek, niby drobiazg w morzu
tych wszystkich wzajemnych pieszczot,
stanowił jakby oddzielną, delikatną
czułość, muśnięcie wilgotnych warg przy
akompaniamencie wpatrzonych w siebie oczu.
Tak, jakby chciał, by każdy z tych
pocałunków zapamiętała jako odrębny prezent
od swojego wielbiciela. Była zachwycona
takimi gratulacjami, a jej oczy wyrażały
żarliwość i bezgraniczne przywiązanie.
-Kocham cię, Tadziu, uwielbiam –
szeptała.
Miał zamknięte oczy, a uśmiech zadowolenia
plątał się po jego twarzy, gdy delikatnie
głaskał jej ramię i wąchał zapach jej
złotych włosów.
-Od pierwszego naszego spotkania byłaś moim
najpiękniejszym snem, a teraz jesteś moją
najcudowniejszą nagrodą.
I trwali tak, przytuleni, w ten świąteczny
poranek, a każda sekunda wydawała się im
tak piękna, jak ten blask wschodzącego nad
Lwowem słońca.
-Wiesz, mój najdroższy? Byłam w Wilnie….
–zaczęła po chwili, leżąc obok niego, teraz
już z przymkniętymi oczami, wciąż
wspominając te cudowne, przed chwilą
otrzymane prezenty.
Mruknął coś, jakby przez sen, ale wciąż
obejmował jej ramię i jeszcze mocniej
przytulił.
-Kocham cię, Leo, i wierzę, że Bóg cię
obroni. Ale jednak bardzo cię proszę,
uważaj bardzo na siebie. Obracasz się i
poruszasz teraz na tak niebezpiecznych
szlakach i ścieżkach, że boję się o ciebie
coraz bardziej.
Lubiła, gdy wyrażał się z taką troską o
nią. Sama wiedziała najlepiej, że zaczyna
się to wszystko robić wokół niej zbyt
niebezpieczne i tak jak nakazywała jej
„Ina” – zamierzała już niedługo wycofać się
„do rezerwy”.
-Masz nasze dzieciątko w swoim łonie,
ukochana! Musisz skończyć z tymi rajdami i
wojażami, nawet jeśli to jest takie
potrzebne – dodał, obracając się do niej i
całując jej twarz.
Lesia znów była zachwycona. Po tylu dniach
rozstania i tęsknoty, gdy teraz była z nim,
wciąż czekała na jego pocałunki i wyznania
miłości. Uśmiechała się, a jednocześnie
kontynuowała:
-Tadziu, spotkałam się w Wilnie z majorem
„Wierzbą” i rozmawiałem z nim o tobie.
Otworzyła oczy i patrzyła teraz na niego,
obserwując na jego reakcję. Odwrócił nieco
twarz, ale nie przestawał jej obejmować.
-Nie masz zaufania do tego, co ci wtedy
opowiedziałem o sobie? – zapytał jakby ze
smutkiem.
-Kochany, nawet przez chwilę tak nie było i
tak nie jest.
I zaczęła mu opowiadać o swoim spotkaniu i
rozmowie z majorem „Wierzbą”. Widziała, jak
z każdą chwilą wzrasta jego wzruszenie i
słyszała to w jego szybkim oddechu i
westchnieniach. Gdy dotarła do końca
opowieści i chciała ją zakończyć swoim
wnioskiem, że jest niewinny w tamtej
sprawie, w której tak bardzo się obwinia,
Tadeusz jej przerwał i znów ją zaczął
delikatnie całować.
Oddawała mu z radością jego pocałunki i
słuchała jego słów. Była tak zakochana i
każde jego słowo było nagrodą za wszystkie
jej wysiłki i zabiegi.
-Leo, liczy się tylko nasza miłość.
Pokochałem cię od pierwszego naszego
spotkania, gdy przyjechałaś na naszą
promocję. A potem, gdy spotkaliśmy się po
raz drugi, w twoim mieście, gdy pocałowałaś
mnie wtedy po raz pierwszy w życiu,
składając mi życzenia na moje imieniny i
wręczając mi te jesienne fiołki. Leo, ja
nigdy nie zapomnę tamtego naszego
pierwszego pocałunku, a także twoich słów i
uśmiechu, gdy mi gratulowałaś mojej
promocji. To mój niezapomniany, ogromny
skarb. Od tamtych dni myślałem i myślę
tylko o tobie, Leo, moja ukochana żono. Tak
samo nigdy nie zapomnę tego, co teraz dla
mnie zrobiłaś, czym znów mnie zaskoczyłaś –
szeptał, dotykając ustami jej policzka.
Łzy zaszkliły się w jej oczach. Wzruszenie
sprawiało, że nie miała siły, by cokolwiek
odpowiedzieć.
-Nie będę tego ukrywał, że uważam, że
jesteś dla mnie geniuszem, Leo, i
zaskakujesz mnie coraz częściej. Kiedyś
myślałem o tym, by poszukać „Wierzbę” i
byłem nawet w Warszawie i w Wilnie w tej
swojej sprawie, ale nie udało mi się do
niego dotrzeć. Nie udało się, a poza tym po
prostu nie miałem odwagi i uporu, by tak
bardzo się postarać, jak ty teraz. W każdym
razie nie aż tak bardzo. Bałem się spojrzeć
mu w oczy, tak jak i przez ten czas bałem
się spojrzeć tobie w oczy, chociaż nigdy
nie przestałem cię kochać.
-Leo, najdroższa, mógłbym napisać cały,
wielki poemat o mojej miłości do ciebie,
gdybym tylko umiał. Nie umiem, więc jedyne
co zrobię, to chcę ci podziękować ogromnie
za to, że jesteś. Za to, że chcesz i
potrafisz mnie ratować, nawet przed samym
sobą. Zrobiłaś coś, co do ciebie nie
należało, lecz do mnie i nie wiem, w jaki
sposób mógłbym wyrazić ci swoją
wdzięczność. Chyba tylko tym, że będę
kochał cię jeszcze bardziej, moja
jedyna.
Byli tak szczęśliwi ze sobą i tego swojego
szczęścia nie potrafili już wyrazić żadnymi
słowami. Jedynie potrafiły to zrobić ich
ciała, ich oczy i stęsknione usta.
Obiecała mu, że wycofa się „do rezerwy” jak
najszybciej to możliwe i zakończy swoją
działalność w konspiracji. Będzie to
najpóźniej po jej ostatniej misji do
Berlina, prawdopodobnie we wrześniu, co
przyrzekła w Warszawie kapitan „Inie”. I co
było według niej, wbrew pozorom dość
bezpieczne, ponieważ miała do dyspozycji
swój nowy, „niemiecki”, znakomicie
podrobiony ausweis.
Któż mógłby przypuszczać, że powrót z jej
ostatniej misji berlińskiej będzie aż tak
niebezpieczny i dramatyczny.
Komentarze (13)
Waldi
Bardzo dziękuję za wizytę,
wytrwałe czytanie i komentarz.
Pozdrawiam niedzielnie.
:)Dobre
Graynano
Miło mi, że się podoba. Bardzo dziękuję za wizytę,
czytanie i komentarz.
Pozdrawiam niedzielnie.
Piękne opowiadanie z czasów wojennych i wątek miłosny,
rozstania, tęsknoty i lek o ukochaną osobę.:)
Amor
Zapraszam do czytania. Bardzo dziękuję za wizytę,
czytanie i komentarz.
Pozdrawiam prawie niedzielnie.
Coraz bardziej fascynuje mnie ta historia z życia.
Wena
Bardzo się cieszę, że się podoba wątek miłosny. To
wcale nie jest takie łatwe do napisania, dużo można
zepsuć. Dlatego prawie każde słowo czytam i analizuję
dwa lub trzy razy. Miłość i tęsknota istniały nawet w
najgorszych czasach.
Dziękuję za wizytę, komentarz i serdecznie
pozdrawiam.
Madame Motylek
Autor jeszcze nie zna przyszłych losów swoich
bohaterów. Pożyjemy, zobaczymy.
Dziękuję za wizytę, komentarz i serdecznie
pozdrawiam.
Ciekawe opowiadanie, ale bogata wielowątkowość treści
sprawiła, że trochę się w niej pogubiłam. Podoba mi
się wątek miłosny :)
Rozstania bywają bolesne, ale dla dobra ogółu warto
poświęcić własne sprawy życiowe choćby po to, by w
przyszłości mieć czyste sumienie, że w trudnych
czasach postąpiło się tak jak trzeba.
Pozdrawiam :)
No to dopiero była niespodzianka!
Spotkanie z dawno nie widzianym bratem.
Szanowny Autorze!
Lojalnie ostrzegam, że jak coś złego się stanie Lesi,
to przestanę Cię czytać:((
Pozdrawiam
Z przyjemnością..(:
Jesion
Zapraszam do czytania. Bardzo dziękuję za wizytę,
czytanie i komentarz.
Pozdrawiam serdecznie.
Na pewno dowiem się w następnym odcinku...(: