Malachit
Co rano wstaję z płochliwym lękiem,
zbieram marzenia dłonią po trochu.
Wspominam w myślach jak było wcześniej,
Nastała cisza, bezgłośny spokój.
Został już tylko wisior na szyi,
a za tapczanem zszarzałe zdjęcia.
Smutek i żałość w sercu niczyim,
Cichutko fruwa ćma bezimienna.
Pewnie niedługo o mnie zapomnisz,
fatum zasłoni kotarę czarną.
Zbudzi nadzieję dotykiem dłoni,
by łzy wysuszyć ot tak za darmo.
Żar się pojawi, nie da utonąć,
odejdą pędem troski zbutwiałe.
Nie będzie dręczyć siostra samotność,
przyfrunie miłość, przywróci wiarę.
Zapalę rano maleńką lampkę
wyruszę drogą bladego świtu
popłynę razem z wiosennym wiatrem
subtelnym niczym garść malachitów
Marzę Kochana by ktoś mnie skleił,
zagrał na rosie czystą muzykę
Tchnął w smutne serce promyk nadziei
w asyście dźwięków cygańskich skrzypiec.
Komentarze (77)
Odnajdź ją wreszcie drogi Maestro bo serce się kroi
czytajac tak piękne wyznania dla...tej
jedynej:-)Szkoda tak pięknej miłosci.Chylę czoła.
Pięknie....Niech tak się stanie.