Marcepanowy John
gdy powracałem do domu
o psychodelicznym poranku
ręce z czekolady
i uśmiech marcepanowy
niknąć poczęły w niecodziennym
kaprysie mądrości
bez nich nic poradzić nie mogę
rozum nie potrafi
pojąć podstawowych zasad materii
czymkolwiek są
a wszystko różowe
także liczne jaźnie
wyjadające z mej osobowości
wszystko co godne
i niemoralne dla głupca
lecz wybawieniem jest
to że taki się urodziłem
pochodzenie wyrosło samo
na przestrzeni lat
jak rak zjadający nasze nędzne ciała
jedyne co pozostanie
to nierozliczone marzenia
o pozostaniu na swym skrawku ziemi
Komentarze (1)
Wzruszający wiersz, płynie przez wersy smutek i żal.