Maszyna
I
W doskonale czarnej przestrzeni ― Coś ―
powoli odzyskiwało świadomość. Odzyskiwało,
albo raczej tworzyło ją od samych podstaw.
Lśniąca osobliwość przybierała na sile, ale
nie była to eksplozja, tylko raczej rosnąca
powoli jaskrawo-niebieska bańka z jakąś
ziarnistą, wewnętrzną strukturą.
Następowało, co jakiś czas ― gwałtowne
przyśpieszenie molekularnych strumieni,
które wytryskiwały z rozżarzonego centrum
we wszystkich kierunkach, niczym
meandrujące w absolutnej ciszy macki. Były
coraz dłuższe, oplątywały wszystko… Pędziły
― ku nieskończoności. Coś dziwnego, coś, co
przypominało pulsujący, unerwiony organizm,
najwyraźniej zmieniało stan materialnego
skupienia nie tylko w sobie, ale i
wszędzie. Wirowało wokół własnej osi.
Zmieniało natężenie światła. Ulegało
ciągłej metamorfozie. Wypływało z oceanu
nicości… Przybywało z innych wymiarów albo
― samo było tymi wymiarami. Coś, co było
takie obce, niedorzeczne, groteskowe…
Przerwa w procesie trwała bardzo krótko
albo całą wieczność. Nie można było tego
stwierdzić, ponieważ czas był dziwnie
zapętlony. To, co zaistniało, nagle ―
znikło. Wszędzie wokół drgały jedynie
mikroskopijne ziarna, rozsypane na
doskonale czarnej membranie. Migotały.
Zmieniały swoje położenie. Były bardzo
daleko i były blisko. Uderzały w siebie,
tworząc wiele mniejszych o coraz to innych
odcieniach, innym kształcie i innej
luminescencji…
Początkowa rzecz jednak istniała, tylko
ekspandowała poza zasięg jakiegokolwiek
postrzegania. Wszystko było zespolone jakąś
neuronalną pajęczyną. Coś wewnątrz
oddychało, wytwarzało enigmatyczne obrazy,
jak we śnie, i zaczynało czuć w trwającym
procesie wybudzania. Nabierało sił do
dalszego działania, pomimo ciągłej
niemożności wszelkiej identyfikacji, mimo
ciągłych, nieudanych wciąż prób
zrozumienia…
Strumień świadomości ponownie nabierał
rozpędu. Uruchamiały się poszczególne
obszary, jakby ktoś włączał w nich
systematycznie prąd. Jednostajne, niskie
brzęczenie przechodziło w gwizd, który
osiągał stopniowo coraz wyższe rejestry,
aby przekroczyć w końcu granice
słyszalności. Coś zgrzytnęło w oddali,
niosąc pogłos metalu zawadzającego o metal…
Doszły do tego wyraźne wibracje. Czuć je
było w niemal każdym zakamarku
nieskończonej struktury. Rozżarzone do
czerwoności nitki połączeń podnosiły
stopniowo temperaturę otoczenia. Naraz ― po
cichym pstryknięciu ― wszystko zgasło.
II
Coś ― nagle przejrzało… Niebo miało stalowy
kolor. Świstał lodowaty wiatr. Od czasu do
czasu spadały pod kątem, skrzące się w
pięćdziesięciostopniowym mrozie,
mikroskopijne kryształki lodu. Coś ―
wyłapywało je i dokonywało skomplikowanych,
fizykochemicznych pomiarów, przystając, co
jakiś czas. Giętkie wypustki brodziły w
głębokim śniegu, wydając przy tym ciche
brzęczenie. Coś ― zmieniło nagle swoje
położenie, wyczuwając czyjąś obecność…
Lecący nisko wojskowy śmigłowiec z
włączonym reflektorem-szperaczem
przeczesywał równomiernie równinę. Kiedy
był w odległości około kilometra, wtedy ―
Coś ― uniosło się momentalnie na
kilkadziesiąt metrów. Zawisło bez ruchu, by
po chwili ― zniknąć w oślepiającym,
niebieskawym potoku światła,
przypominającym błysk ogromnego flesza.
Po niespełna minucie śmigłowiec dotarł nad
miejsce, w którym jeszcze niedawno było ―
Coś, wzniecając przy tym śnieżne tumany
pracującymi łopatami wirnika. Nie znajdując
jednak niczego w czerwonym świetle
reflektora, poleciał dalej, w skłębiony,
sino-szary mrok nadciągającej nocy.
(Włodzimierz Zastawniak, sierpień, 2016)
Komentarze (6)
Stajesz się królem mrocznej prozy.
Fajne, pomysłowe. Tak sobie troszeczkę inaczej w paru
miejscach przeczytałam, niezobowiazująco bardzo:
* Wszędzie wokół drgały jedynie mikroskopijne ziarna,
jakby były rozsypane na doskonale czarnej membranie.
Migotały. Zmieniały swoje położenie. Były bardzo
daleko i blisko.
/Wszędzie wokół drgały jedynie mikroskopijne ziarna,
jakby /rozsypane na doskonale czarnej membranie.
Migotały. Zmieniały swoje położenie. Były bardzo
daleko i jednocześnie blisko.
(- dla mnie za dużo tu "było" słówka "były" ;)
*Początkowa rzecz rozrosła się na, tyle, że nie miała
już granic albo je miała,
- "coś" tu się zakałapućkało z interpunkcją ;)
*Ów punkt okazał się włączonym reflektorem-szperaczem
lecącego nisko wojskowego śmigłowca, który
przeczesywał nim równomiernie zaśnieżoną równinę,
/..., którym ten równomiernie przeczesywał zaśnieżoną
równinę./
* Kiedy śmigłowiec znajdował się w odległości około
kilometra
- Kiedy śmigłowiec /znalazł się/ w odległości...
(opisujesz zbliżanie się, ruch, a ta forma czasownika
mz określa wyraźniej moment zwrotu akcji :)
I - już na koniec - może by tak wyróżnić z tekstu
wielką literą to "coś"/"Coś" - w końcu jest tu główną
bezpostacią...? ;)
Zatrzymuje zaciekawia... pozdrawiam
Masz wyobraźnię i potrafisz wciągać czytelnika w swój
świat.
Jak zawsze ciekawa opowieść, której pierwsza część
mówi (w moim odbiorze) o wielkim wybuchu, a druga
skojarzyła mi się z filmem o tytule "Coś",
wielokrotnie przewijającym się w tekście. Miłego
dnia:)
Jak zawsze ciekawa opowieść, której pierwsza część
mówi (w moim odbiorze) o wielkim wybuchu, a druga
skojarzyła mi się z filmem o tytule "Coś",
wielokrotnie przewijającym się w tekście. Miłego
dnia:)