Mgielne Słoneczko cz. 5
W nocy spałam niespokojnie. Śniło mi się,
że Patrycja zdołała podbić serce mojego
Słoneczka i razem śmiali mi się w twarz.
Oczywiście w śnie myślałam, że to prawda,
jednakże po przebudzeniu natychmiast
odgoniłam mroczne myśli. Przetarłam oczy i
cichutko, jakby chodziło o czyjeś życie,
podeszłam do swojego okna nieśmiało
wyglądając na zewnątrz.
Nie było go. Być może jeszcze nie wstał,
choć godzina mówiła mi, że o tej porze
powinien tam być. Pojaśniało na tyle, że
zapowiadał się całkiem pogodny dzień.
Wczorajsza mgła gdzieś zniknęła, a
zastąpiło ją wschodzące zza chmurki słońce.
W myślach pomachałam słoneczku, aby śmielej
wyjrzało na świat i nie chowało się za
chmurkami. Niech olśni świat dobrem i
ciepłem, aby wszystkim chciało się żyć.
Ponieważ nie ładnie tak było stać i chodzić
w koszuli nocnej, postanowiłam się ubrać i
zejść na dół. Być może rodzice również
wstali, choć zazwyczaj sobotnie poranki nie
przynosiły nic prócz dodatkowego snu.
Jedynie Patrycja jak zwykle krzątała się po
kuchni w poszukiwaniu czegoś słodkiego, co
mogłaby wpałaszować przed nami.
I dziś było podobnie. Nawet się nie
przebrała, tylko w nocnym stroju zaglądała
do wszystkich szafek z coraz to gorszą
miną, bo najwyraźniej niczego ciekawego nie
znajdywała.
- Nie boisz się, że utyjesz?- Zapytałam,
czym chyba ją przestraszyłam.
- Że co? Niby dlaczego miałabym przytyć?
Moja talia osy nigdy nie zaginie, więc
martw się raczej o siebie- odparła oburzona
zamykając ostatnią szafkę z trzaskiem.
- Zaraz obudzisz rodziców- odparłam
wstawiając wodę na herbatę ziołową.
- No i co z tego? I tak nic nie robią,
tylko śpią. Nuda w domu zaraz sięgnie
zenitu i same zamienimy się w potworki z
zaspanymi oczami- mruknęła zaglądając do
lodówki.- Czy nikt w tym domu nie robi już
zakupów?! Zaraz zdechniemy z głodu a oni
nawet tego nie zauważą. Boże, ześlij mi
jakiegoś bogatego przystojniaka, który
obdaruje mnie klejnotami i dobrym
jedzeniem- westchnęła, po czym trzasnęła
drzwiami od lodówki i odeszła mijając mnie
bokiem. Najwyraźniej udało jej się znaleźć
coś na tyle przyzwoitego dla niej, aby
mogła to w samotności zjeść.
Gdyby się tak faktycznie zastanowić, to nie
tylko nuda przez ostatnie lata nawiedzała
nasz dom. W szafkach robiły się coraz to
większe braki jedzenia, choć tato pracował
jak zwykle i mieliśmy pieniądze na
dostatnie życie. Gdyby tylko pojawił się w
naszym życiu ktoś, kto zbudziłby moich
rodziców z tego letargu. Być może
spostrzegliby, że życie niekoniecznie jest
takie, jakie je widzą. Być może nadeszła
jesień i liście spadały z drzew bezwładnie
poddając się czasowi, lecz nasz czas wcale
się nie kończył. A przynajmniej ja nie
zamierzałam go skończyć tak jak moi
rodzice. W duszy spokojnie przygotowywałam
się bardziej na Boże Narodzenie, aniżeli
Dzień wszystkich świętych, jednak nie
potrafiłam nic na to poradzić. Lubiłam się
uśmiechać i obdarowywać ludzi prezentami,
które musiałam dobrze ukrywać, aby Patrycja
wcześniej się do niech nie dobierała.
Jednego roku zjadła mi wszystkie zawartości
paczki, które były przeznaczone dla
rodziców. I z nieskrywaną bezczelnością
rozpowiadała, że zapomniałam o prezentach
dla nich. A przecież to w jej koszu na
śmieci leżały papiórki po truflach i
biszkoptowych czekoladkach, które tak
uwielbiała nasza mama. Od tamtej pory co
roku zmieniałam swoje skrytki i upychałam
je wszędzie, gdzie tylko Patrycja nie
wchodziła. W tym roku planowałam schować je
do piwnicy w najdalszy zakątek starej
szafy, ale boję się, że małe zwierzątka tym
razem mogą mnie ubiec. Cóż, póki co zostało
mi jeszcze trochę czasu na tajemnicze
skrytki, dzięki którym mam co chować pod
choinką.
Po wypitej herbacie ubrałam się najcieplej
jak mogłam i wyszłam na wietrzny dwór. Nie
był to spacer zamierzony, aczkolwiek
chciałam odetchnąć innym powietrzem niż tym
panującym w domu. Tam musiało być coś
złego, co wsiąknęło w mury i przechodziło
na mieszkających w nim ludzi. Sama nazwałam
nasz dom Mokradłem, bo prawdą było, że
zbudowano go na byłych mokradłach. Podobno
nasz dziadek solennie zasypał je piaskiem i
gruzem, uparcie twierdząc, że dom utrzyma
się na powierzchni. I chyba się nie mylił,
bo za trzy lata minie sto lat odkąd tutaj
stoi.
Zamyślona krążąc wzrokiem w nieplanowanych
kierunkach kątem oka dostrzegłam jakiś cień
za drzewem. Przystanęłam chowając się za
starym dębem niczym zając umyślnie
unikający zagrożenia. Pozornie nie miałam
się czego bać, bo byłam w swoim ogrodzie,
jednak nigdy nie wiadomo jakie zwierzę
mogłoby czyhać za rogiem.
Nie bój się, powtórzyłam sobie w duchu
zanim nieśmiało wychyliłam głowę zza
drzewa. W prawdzie nie ujrzałam nikogo,
lecz doszedł mnie odgłos łamanych, czy też
obcinanych gałązek.
O Boże, to on! Och, to on, mój mężczyzna,
który tak sprytnie oplata wszystkie moje
myśli! Któż inny jak nie on pracuje u nas
przez cały rok, mieszkając w małym
letniskowym domku, który wynajął mu tatko.
Och, oby tylko mnie nie zauważył!
Komentarze (3)
Przeczytałam wszystkie rozdziały ( odcinki) i muszę
przyznać, że jestem ciekawa dalszego ciągu. Całość
czyta się z zapartym tchem. :)
A może och, oby w końcu mnie zauważył, pozdrawiam
serdecznie.
Tak przykro czasem, że nikt tego nie czyta...