minuty
na dachu złożonym z kliszy, paru ołówków w
dzbanku stokrotek, na jednej stopie, ze
słoniem
w trampkach, klęczała cisza w zegarku po
dziadku
machałam dłonią przez kratki i kółka,
toczyłam
okręgi, aż leciały piórka, sypkie solone i
wolne
za pieprzne. nie kazali im syczeć do
pustych ścian,
musiały otwierać umysły na wskazówki
chwile przesypywały się przez dłonie,
lgnęły do
koszyka gdzie mielili je na gęsty pył,
zakręcony w oku czas uciekał
nawet poukładany
w sekundy, minuty i dni
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.