Moja głowa...
Była taka ociężała,
spadła z karku wprost na ziemię
i z górki się poturlała,
a gdzie, tego nikt nie wie.
Leży gdzieś sponiewierana
i nie wie jak się nazywa,
myśli, że to sen okrutny,
lecz historia to prawdziwa.
Wróciłam rano po nocnym dyżurze, a tu córcia Alinka leży z gorączką 40st, wiadomo - okłady, pyralgina, posprzątałam szybko mieszkanie, wyszykowałam Bartusia - 7 latka do lszkoły.Potem lekarz,apteka(przy okazji wykupiłam leki dla męża i dla siebie)Jeszcze po drodze zaliczyłam bank- opłaty, no i zrobiłam zakupy...Wróciłam do domu, wstawiłam obiad, włączyłam kolejne pranie, naszykowałam lekarstwa Alince i wzięlam się za prasowanie.Jednocześnie piłam kawę i tworzyłam ten wiersz,zaglądając w między czasie do kuchni, żeby się mięsko nie spaliło i do Alinki...A tu jeszcze Bzyk - mój piesek chciał siku...Potem jeszcze kilka telefonów- załatwić kolejną wizytę mężowi do reumatologa i zabiegi...Wyprało się pranie- trzeba je powiesić...No, usiadłam na chwilkę- wpisując wiersz na beja...Muszę się wyrobić do 14.30 , bo mam autobus do Katowic - muszę jechać do Poradni na rozmowę i ustalić terapię dla Bartusia...Nie wiem o której wrócę...Uff...to na tyle...Tak mniej więcej wyglądają moje dni...No i ja
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.