Monika (proza)
Kto ma ochotę na cd. "W cieniu wspomnień" (Monika to trzecia część - cała) ZAPRASZAM
Przyjechała specjalnie z Warszawy na ślub
córki przyjaciółki z czasów studenckich,
Zosi.
Nie miała ochoty jechać tak daleko,
zwłaszcza, że nie lubiła ślubów, wesel.
Zawsze napawały ją dawnymi wspomnieniami.
Nie mogła jednak odmówić Zosi. Co prawda
ich zażyłość po studiach nieco osłabła,
lecz wciąż utrzymywały kontakt mailowy.
Była kiedyś druhną na jej ślubie i obiecała
być na ślubie jej córki. Z powodu dużego
ruchu na drodze dotarła na miejsce w
ostatniej chwili i nie zdążyła przywitać
się z Zosią, ani z jej rodziną przed
uroczystością. Usiadła w ostatniej ławce.
Teraz dyskretnie rozgląda się.
Mały wiejski kościółek, wyłożony wewnątrz
drewnianą boazerią. Ściany i strop nawy
pokryte są współczesną polichromią. W
głównym ołtarzu duży krucyfiks oraz figury
świętych pańskich i aniołów. Zadbany. Widać
dobrą rękę gospodarza. Na dzisiejszą
uroczystość przybrany kwiatami i białymi
kokardami.
W ławkach kobiety, mężczyźni, dzieci ubrani
w odświętne stroje. Dojrzała i Zosię. Nie
wygląda na swój wiek, w przeciwieństwie do
jej męża, który wyhodował sobie słuszny
brzuszek.
Pamięta jak poznały się w bibliotece
międzyuczelnianej.
Ona, z dobrze sytuowanej rodziny prawniczej
z dużego miasta, a Zosia z biednej
podlubelskiej wsi. Pochodzące z dwóch
różnych światów dziewczyny połączyła więź,
niby siostrzana. Może dlatego, że Monika
miała w rodzinie tej bliższej, i tej
dalszej, samych chłopaków?
Rodzice oczekiwali, że pójdzie w ich
zawodowe ślady, ale Monika marzyła o
historii sztuki. Znalazła taki kierunek na
KUL-u i chętnie wyrwała się spod czujnego
oka rodziców. Zamieszkała na stancji. Mimo
że nie studiowały na jednym uniwersytecie,
to los je zetknął ze sobą. Ona, umysł
humanistyczny, spotkała
na swej drodze matematyczkę. Imponowała jej
ta o dwa lata starsza dziewczyna. Sama do
wszystkiego doszła.
Ojciec Zosi prowadził sklep spożywczy i nie
był zadowolony, że najstarsza córka chce
studiować. Chciałby, żeby pomogła mu
prowadzić sklep, bo młodsze rodzeństwo
wymagało opieki matki, więc żona musiała
zostać w domu. Ale Zosia dopięła swego.
Dostała się na UMCS. Mieszkała w akademiku.
Była dobrą studentką i aby podreperować
swój budżet udzielała korepetycji z
matematyki uczniom z liceum.
Po studiach musiała jednak wrócić, gdyż
ojciec podupadł na zdrowiu, a matka nie
dawała sama sobie rady.
Dobrze się złożyło, że w szkole był wolny
etat po matematyku, który odchodził na
emeryturę. tak więc Zosia została
nauczycielką. Dyrektorem był tu stary
kawaler, któremu Zosia wpadła w oko.
Zaimponował młodej nauczycielce
stanowiskiem, dużym domem... Lepszych
możliwości tu na wsi nie mogłaby mieć.
Zgodziła się chętnie, Wzięli ślub, a po
roku urodziła się Maria, ich córka. To
właśnie ona dzisiaj bierze ślub...
Ciszę oczekiwania przerwał dźwięk
kościelnych organów. To Marsz Mendelsona.
Środkiem idzie para nowożeńców. Córka Zosi
w pięknej, koronkowej, białej sukni z
welonem. Obok przystojny pan młody w
ciemno-szarym garniturze. Za nimi para
dzieciaków ubranych równie odświętnie.
Dziewczynka niesie welon panny młodej a
chłopiec obrączki na białej poduszeczce.
Oczy zebranych śledzą orszak.
Serce Moniki ścisnęło się z żalu. Ile by
dała kiedyś, żeby mieć taki ślub. W oczach
stanęły łzy. Nie dlatego, że nie kochała. I
nie dlatego, że nie czuła się kochana. Ale
jej ukochany znikł, równie szybko, jak się
pojawił. Ale to stare dzieje. Czy warto je
wspominać i rozdrapywać stare rany?
Zwłaszcza, że jest szczęśliwą mężatką, żoną
Andrzeja?
Ceremonia już chwilę trwała, gdy do uszu
Moniki dotarły słowa kapłana. Zadrżała. Ten
głos był dziwnie znajomy. Przypominał jej
kogoś bardzo bliskiego. Ale to było wieki
temu.
Wyjechała z domu wbrew rodzicom. Chciała
być historykiem sztuki, pracować w
muzeum.
- Są jeszcze młodsi bracia, oni będą
kontynuować wasze prawnicze zawody -
powiedziała wtedy rodzicom i złożyła
papiery do Lublina.
Była dobrą uczennicą, więc nie miała
problemów, żeby dostać się na wymarzone
studia. Tu też nie miała problemów z nauką.
Poza przesiadywaniem na wykładach miała
czas nie tylko na kino i muzea, ale też na
zabawy w klubie akademickim i na randki.
Związki jednak były krótkotrwałe. Nie
zaiskrzyło, nie było motylków w brzuchu,
mówiła.
I nagle zjawił się on.
Była właśnie po zimowej sesji. Egzaminy
zdała w pierwszym terminie.
Wyjechała na obóz akademicki do Zakopanego.
Po powrocie trzeba będzie przysiąść nad
pracą dyplomową, ale teraz należy się
odpoczynek.
Świeże powietrze, nowi znajomi, zabawa,
czasem przy alkoholu. Był przystojny,
wysportowany, z bujną fryzurą. - Nauczę cię
jeździć na nartach - powiedział, kiedy
spotkali się pierwszy raz. On, student z
Krakowa, prawie góral, był urodzonym
narciarzem.
Dni szybko mijały. Pierwsze nieśmiałe
pocałunki przerodziły się w namiętną
miłość. Nie zastanawiała się długo, oddała
mu nie tylko serce, ale i ciało.
Na koniec turnusu wymienili się numerami
telefonów. Obiecali sobie, że będą się
odwiedzać.
Monika wróciła do Lublina. Zajęła się
nauką.
Mijały dni, tygodnie, a Kuba się nie
odzywał.
- Nie zadzwonię do niego pierwsza, niech
sobie nie myśli, że jest nie do zastąpienia
- myślała ze złością. Ale im dłużej nie
dzwonił, tym bardziej cierpiała. Wspominała
gorące spojrzenie jego bursztynowych oczu,
delikatne dłonie, które pieściły ją w
czasie upojnych nocy, gorące pocałunki,
przyspieszone oddechy... - Dałam się na to
nabrać - nie mogła spać, przeżywając swoją
porażkę. Zaczęła opuszczać zajęcia. Coraz
częściej źle się czuła, irytowała ją ta
sytuacja. - To pewnie stres, muszę się
wziąć w garść. Któregoś dnia koleżanka,
która była świadkiem jej złego
samopoczucia, zapytała: - Czy ty nie jesteś
czasem w ciąży?
Tylko tego by brakowało... Zrobiła test
ciążowy. Okazał się pozytywny. Załamało ją
to. Kuba dalej się nie odzywał. Postanowiła
zadzwonić do niego.
- Powinien wiedzieć, że spodziewam się jego
dziecka - mówiła sobie. Kilka razy dzwoniła
na numer, który jej podał, ale telefon w
kółko powtarzał: "abonent jest nieosiągalny
lub poza zasięgiem". W końcu dotarło do
niej, że musi poradzić sobie sama.
Koleżanka podpowiadała aborcję. Ale to było
dziecko miłości, nie jakiejś pomyłki.
Przynajmniej chciała w to wierzyć. Bała się
tylko reakcji rodziców.
Zbliżała się Wielkanoc. Musi im o tym
powiedzieć. Tylko jak? Mama ją może
zrozumie, a ojciec...?
Przyjechała do domu. Zapanowała radość z
jej przyjazdu. Monika przez chwilę
zapomniała o swoim problemie. To dopiero
drugi miesiąc, nic nie widać, - może
jeszcze nic im nie mówić? Może Kuba
wreszcie się odezwie? Byłoby wtedy
łatwiej.
- Monisiu - odezwała się babcia Stasia, gdy
już się przywitały - jakoś źle wyglądasz,
schudłaś. A na osobności: - czy ty
dziecinko, nie jesteś czasem w ciąży?
Babcia zniżyła głos, jakby chciała
zatrzymać tę tajemnicę tylko dla nich
obu.
- Tak, babciu. Monika, mówiąc to,
rozpłakała się. Babcia objęła wnuczkę
ramieniem i chwilę tak siedziały przytulone
do siebie.
Milczały, kiedy weszła mama. Jadwiga
wyczuła jakieś napięcie w powietrzu. -
Stało się coś? - zapytała. Monika spojrzała
na babcię i skinęła głową, dając znak, żeby
to babcia wypowiedziała tę straszną
wiadomość.
- Będę prababcią, a ty Jadwigo babcią,
wiesz, nawet się cieszę. Mam już dużo lat,
bałam się, że nie doczekam prawnuków.
Jadwiga na chwilę zaniemówiła. - A ojciec
dziecka, co on na to? Monika milczała.
- Dziewczyno, gdzie ty miałaś głowę? -
oburzył się ojciec, gdy ta wiadomość i do
niego dotarła. - Ale teraz, to chyba wiesz,
co powinnaś zrobić. Mam znajomego lekarza,
który ma prywatny gabinet. Załatwimy to
szybko.
- Nie mam zamiaru robić aborcji - odrzekła
Monika, zaciskając dłonie w pięści ze
zdenerwowania.
- To jak sobie wyobrażasz przyszłość?
Jeszce nie skończyłaś studiów. Kto zechce
pannę z dzieckiem, a sama... jak wychowasz
dziecko?
- Poradzę sobie - odpowiedziała drżącym
głosem.
Ale pewności takiej nie miała. Miała
natomiast nadzieję, że Kuba w końcu się
odezwie, że zaopiekuje się i nią i
dzieckiem. Jak się dowie, na pewno jej nie
zostawi. Mimo wszystko tliła się w niej
jeszcze iskierka nadziei. Przecież mówił,
że ją kocha. Nie miała tylko pojęcia, jak
go znaleźć. Znali się krótko. Niewiele o
sobie wiedzieli. Nawet nie opowiadał co
studiuje, ani gdzie mieszka. A może ją
okłamał? Może miał swoje tajemnice? Może
była dla niego tylko przelotną miłostką?
Czuła się skrzywdzona.
Pytań miała wiele i na żadne z nich nie
znała odpowiedzi. A tygodnie mijały.
Z rozmyślań o dawnych czasach wyrwał Monikę
głos kapłana. W ciepłym, przyjaznym tonie
przypominał nowożeńcom o ich obowiązkach
względem siebie, rodziny, Boga.
Słyszała już ten melodyjny, niski głos,
dawno temu, za dawno, żeby móc się nie
pomylić. Spojrzała na mówiącego, mężczyzna
w średnim wieku, lekko łysiejący, w
okularach, kołysze się w czasie poruszania
się przy ołtarzu. - Chyba powłóczy nogą.
Nie przypominał jej nikogo ze znajomych.
Znowu myślami wróciła do dawnych czasów.
Po powrocie do Lublina wzięła się za naukę.
W czerwcu udało się jej obronić pracę
dyplomową. Zaczęła szukać pracy, ale
brzuszek ciążowy zaczynał już być widoczny.
Czy z tego powodu, czy z braku miejsc, nie
było to takie proste.
Pewnego dnia spotkała w Kuratorium Oświaty
swojego szkolnego kolegę Michała. Poszli na
kawę, wspominali dawne czasy. Okazało się,
że pracuje w szkole jako matematyk. Monika
zwierzyła mu się z kłopotów w szukaniu
pracy.
- Gdybyś chciała, to w naszej bursie jest
wolne miejsce na wychowawcę. Wiem, że to
poniżej twoich ambicji, ale za rok, może
dwa, historyczka odchodzi na emeryturę.
Chciałabyś zostać panią psorką?* - zapytał
półżartem.
- Wiesz, że to niegłupi pomysł, zwłaszcza w
mojej sytuacji? Mówiąc to wskazała na
brzuch, który powiększał się w
zastraszającym tempie. Nie mam wielkiego
wyboru, a do domu nie chcę wracać.
- A gdzie ojciec dziecka, jeśli wolno
spytać?
- Jeszcze nie wie, że zostanie tatusiem -
odpowiedziała ze smutkiem.
Michał objął ją wtedy ramieniem. - Dasz
radę - powiedział pocieszająco.
Nie miała wyboru, musiała dać sobie radę,
była winna temu maleństwu, które nosiła pod
sercem, a nie chciała narażać się na
wyrzuty ojca.
Rozległ się głośny dźwięk organów, który
przywołał ją do teraźniejszości.
Monika wodziła wzrokiem po obecnych. W
większości stali parami. - Czy są
szczęśliwi? - przeszło jej przez myśl.
Ona czuła się szczęśliwa przez dwa
tygodnie. Potem mijały miesiące bez Kuby,
bez nadziei, że kiedykolwiek go zobaczy.
Przyjęła propozycję Michała, zatrudniła się
w bursie jako wychowawca, zajęła się pracą.
Starała się mniej myśleć o Kubie, układała
sobie życie bez niego.
Michał wpadał czasem na kawę, fajny kumpel.
Okazało się, że mają wiele wspólnych
tematów, jednak żadne z nich nie wspominało
o osobistych przeżyciach. Oboje mieli złe
doświadczenia.
Ciąża już była widoczna, dlatego Monika nie
jeździła do Warszawy. Nie chciała drażnić
ojca. Dzwoniła tylko do mamy, do babci, do
braci. Bardzo brakowało jej ich wsparcia,
ale duma nie pozwalała jej prosić o pomoc.
Jadwiga sama podsyłała jej jakieś
pieniążki, bo zdawała sobie sprawę, że z
pensji wychowawcy ciężko się utrzymać,
wynajmując mieszkanie.
- Dobrze się odżywiaj, rób regularne
badania - przypominała jej mama - a znasz
już płeć dziecka? - dopytywała się z
ciekawością. - Babcia z dziadkiem też
czekają z niecierpliwością na
dzieciątko.
Z zamyślenia wyrwał ją płacz dziecka.
Rodzice szybko wyszli z kościoła, aby nie
przeszkadzać w ceremonii.
- Jedno płaczące dziecko, dwoje rodziców.
Ja musiałam dać sobie radę z bliźniakami...
Po zrobieniu USG okazało się, że zamiast
oczekiwanego jednego - dwójka... Szok!
Na szczęście, Michał często przychodził,
aby jej pomóc. Czuł się trochę za nią
odpowiedzialny. Robił jej zakupy, pilnował
niemowlęta, kiedy ona gotowała, czy brała
prysznic. Takie prozaiczne zajęcia bardzo
utrudniały życie singielki. Nie mówiąc o
wyjściu na spacer, czy do lekarza. W
ostatnim czasie zbliżyli się do siebie, ale
byli tylko przyjaciółmi. Żadne z nich nie
miało ochoty na przekraczanie tej bariery,
a mimo to tak byli postrzegani z boku.
Kiedyś zrobił jej gorącą czekoladę i
podając, zacytował Mirindę Ingram
(brytyjską dziennikarkę): "czekolada jest
bardziej niezawodna niż mężczyzna". To była
gorzka konstatacja, ale potrzebowała
trzeźwego spojrzenia na obecną sytuację.
- Dzwoniłaś już do rodziców? Co na to, że
zostali podwójnymi dziadkami? - zapytał
niepostrzeżenie, kiedy pili ten pachnący
napój.
- Wiem, że powinnam zadzwonić, ale zbieram
się dopiero na odwagę.
- Jestem przy tobie, mogę potrzymać za
rękę. Odwagi dziewczyno! Im dłużej
zwlekasz, tym ci będzie trudniej przekazać
taką nowinę - dodał.
Kiedy mama dowiedziała się, że urodziła
bliźniaki, wzięła sobie urlop i przyjechała
pomóc córce.
Wieczorami, kiedy chłopcy już zasnęli,
długo rozmawiały. Jadwiga próbowała
przekonać córkę, że najlepszym wyjściem
będzie powrót do domu. Przynajmniej na
okres urlopu...
- Dziadkowie się ucieszą, a ojca biorę na
siebie; zaskoczyłaś go, a wiesz jak on dba
o opinię. Po chwili milczenia dodała: -
pamiętam, jak bardzo się cieszył, kiedy
przychodziliście na świat.
Msza przeciągała się. Małe dzieci,
zmęczone, czy znudzone, zaczęły się wiercić
w ławkach, a niektóre nawet chodzić po
kościele. Póki nie płakały, czy nie
przeszkadzały, nikt nie zwracał na nie
uwagi, poza Moniką, której przypominały się
sceny z jej chłopcami.
Po powrocie zamieszkała z rodzicami. Dzięki
pomocy mamy i Janki, nawet takie sytuacje,
jak dziecięce choroby bliźniaków, były
łatwiejsze do przebrnięcia. Babcia Stasia z
dziadkiem Józefem siadywali przy łóżeczkach
i godzinami wpatrywali się w słodkie
twarzyczki chłopców. Byli dumni, że
doczekali prawnuków. Monika nie miała
sumienia odmówić im wyboru imion. Tak więc
bliźniacy otrzymali na chrzcie Franciszek i
Wojciech.
Zdobyli nawet serce dziadka Łukasza. Nic
dziwnego, jego bliźniacy już podrośli,
mieli własny świat.
Dziś to już piętnastolatkowie. Jak ten czas
mija...
Msza miała się ku końcowi. Teraz
najważniejszy moment ceremonii ślubnej.
Wszyscy zaproszeni goście bacznie
obserwują parę młodych. Monikę znów
zelektryzowały słowa księdza: - “Czy
chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu
zawrzeć związek małżeński?”
Nie, to nie słowa obudziły wspomnienia, a
głos, niski, delikatny...
- Tak, taki tembr głosu miał Kuba. Ale to
przecież nie on tu jest. Wspomnienie o nim
płata figle mojej wyobraźni - pomyślała.
Dlaczego dzisiaj? Może, gdyby wtedy odezwał
się, życie potoczyłoby się inaczej. Gdyby
poprosił ją o rękę, byłaby najszczęśliwszym
człowiekiem na świecie. Może... Nie, to
pewne... przed ołtarzem, to oni składaliby
sobie przysięgę. Ale, czy byliby razem do
dzisiaj? Tak różnie to przecież bywa...
Szczęścia nie gwarantują obrączki ani
przysięga. Najlepszy dowód na to, to
historia Andrzeja.
Ożenił się z najładniejszą dziewczyną na
roku, ale wkrótce okazało się, że żona ma
mało tradycyjne podejście do tej
instytucji. Tajemnicą poliszynela było, że
lubi kobiety. Nim nie była zainteresowana.
Tylko że on dowiedział się o tym ostatni.
Nie chciał rozgłosu, rozwód był za
porozumieniem stron.
Poznała go, kiedy po powrocie z urlopu
wychowawczego, zatrudniła się w
warszawskiej szkole, jako nauczyciel
historii. Nie chciała być dłużej na
utrzymaniu rodziców, chłopcy poszli do
przedszkola. Już pracując w bursie połknęła
bakcyla pedagogicznego, więc praca z
młodzieżą jej odpowiadała.
Andrzej, przystojny wuefista, pachnący old
spice'm, wpadł jej w oko. Nie był związany
z żadną kobietą.
Dużo czasu spędzali ze sobą w szkole,
czasem spotykali się po lekcjach;
zaprzyjaźnili się. Była to pierwsza osoba,
przed którą Monika otworzyła się. Pewnego
dnia opowiedziała mu swoją historię, tak
zwyczajnie, bez emocji, jakby opowiadała o
kimś innym. Dotarło do niej, że musi odciąć
się od przeszłości, że najważniejsza jest
teraźniejszość i przyszłość.
A przyszłość należała do nich, czego
Andrzej jeszcze wtedy nie wiedział.
Zawiódł się na pierwszej dziewczynie, źle
ocenił sytuację, za co winił tylko siebie.
Nie zamierzał z nikim się wiązać, zwłaszcza
z kobietą, która miała na wychowaniu dwóch
chłopców, ale nie chciał siedzieć sam w
domu i użalać się nad sobą. Z Moniką
łączyły ich wspólne zainteresowania i
poczucie humoru. A ona, dzięki pomocy
rodziny, miała czasem wolne wieczory na
kino, teatr, muzea. Tu była niedościgła,
jako ekspertka od historii sztuki. Miło
spędzali czas. Coś ich do siebie ciągnęło.
Wcześniej czy później musiało się to stać.
Pewnego razu poszli na spacer. Zapowiadał
się piękny wieczór, lecz w powrotnej drodze
złapał ich deszcz.
- Mieszkam tu niedaleko, wstąpmy, osuszysz
się, a potem odwiozę cię autem -
zaproponował.
- Zdejmij tę bluzkę, bo się przeziębisz -
mówiąc to przebiegł wzrokiem po jej
piersiach. Dostrzegł nabrzmiałe sutki, a w
oczach dojrzał pożądanie. Był tak blisko...
Monika objęła go za szyję. Nie mógł jej nie
pocałować. - Jaka ona jest namiętna -
pomyślał tylko. Wziął na ręce i zaniósł do
łóżka. Był to jeden z pierwszych ich
wspólnych intymnych wieczorów.
- Nareszcie wiem, co to jest miłość,
zamieszkaj ze mną, jestem gotowy
zaryzykować - powiedział któregoś takiego
wieczoru.
- Wiesz, że mam dwóch czterolatków, nie
mogę ich zostawić rodzicom - odparła
spokojnie.
- Nie zamierzam zabierać im mamę, ale może
spróbuję być dla nich tatą. Kocham cię.
- Ja też cię kocham - odpowiedziała z łezką
w oku.
- Ale nie dlatego, że potrzebujesz ojca dla
swoich synów? - dorzucił ze śmiechem.
W odpowiedzi oberwał poduszką.
- To teraz musisz mnie zapoznać z twoimi
chłopcami, twoją rodziną. Jak myślisz,
zaakceptują mnie?
- Jeśli nauczysz ich grać w piłkę?
- Pod warunkiem, że ty będziesz stać na
bramce.
Nauczył. Świetnie się dogaduje z nimi już
ponad dziesięć lat. A ona jest szczęśliwa.
Nie myślała o bolesnej przeszłości... do
dzisiaj.
Po ślubie wszyscy wyszli z kościoła,
złożyli życzenia młodej parze. Monika
przywitała się też z Zosią i jej mężem. Nie
zamierzała długo zostać na przyjęciu.
Obiecała odebrać chłopaków od rodziców
przed północą, a Andrzej pojechał na
zgrupowanie ze swoją drużyną. Chciała tylko
chwilę porozmawiać z Zosią.
- Zosiu, wierzę, że Marysia będzie
szczęśliwą mężatką. Pięknie wygląda -
pochwaliła pannę młodą. Macie jakiegoś
nowego księdza - dodała niby od
niechcenia.
- A tak, przyszedł do nas niedawno. To Kuba
R.
Pod Moniką ugięły się nogi, gdy to
usłyszała, ale starała się, aby nie było po
niej widać zaskoczenia.
- A co mu się stało, że kuleje? - zapytała
nie zdradzając większego
zainteresowania.
- Nie uwierzysz. Podobno, jako młody
chłopak miał wypadek na motorze. Kolega,
któremu pozwolił kierować zginął na
miejscu, a on leżał długo na OIOM-ie.
Wtedy, modląc się, obiecał, że jak wyjdzie
z tego, to poświęci swoje życie Bogu. I
został księdzem. Bardzo porządny człowiek.
Odkąd tu jest u nas, odmalował kościół,
zagospodarował plac wokół. Ludzie mu
ufają.
- Macie szczęście, że do was trafił -
odrzekła i zamyśliła się.
- Ja nie miałam tyle szczęścia, ale
przynajmniej wiem, że nie oszukał mnie -
pomyślała. Może nawet szukał jej po
wypadku, ale co to by zmieniło. Miałby
dylemat czy wybrać mnie, czy Boga. Może
lepiej się stało? W tym momencie
postanowiła nie mówić mu o synach. Nie
będzie burzyć poukładanego życia, ani jemu,
ani chłopcom. Teraz, kiedy zna prawdę,
łatwiej będzie jej zamknąć tamten etap
życia. Może kiedyś zdradzi swoją tajemnicę?
Wracała do domu z lżejszym sercem. W
Warszawie czekają na nią trzej wspaniali
mężczyźni jej życia. Kocha ich i nie zmieni
tego chwilowy powrót we wspomnieniach do
przeszłości.
-----------
*popularny skrót od 'profesorka', używany
przez uczniów
autor: Teresa Mazur
Druga część jest o prababci Leokadii, napisana dawno temu. Jeśli są chętni do takich długich opowiadań to kiedyś wrzucę.

Babcia Tereska


Komentarze (26)
Wcześniej z przyjemnością przeczytałam ciekawą prozę i
na nią zagłosowałam.
Serdecznie pozdrawiam :)
Mily, Halinko, dzięki za czytanie. Wiem, że długie i
nie każdy ma czas...
Pozdrawiam
O... zaskoczyłaś w końcówce... dylemat, postępowania i
wyboru,
Pozdrawiam serdecznie Tereniu
Wciągająca opowieść.
Każde dziecko ma prawo do poznania swoich rodziców.
Bez względu na konsekwencje mz..
Pozdrawiam :)
Dziękuję bardzo gościom za czytanie i komentowanie.
Jutro będzie historia babci Leokadii.
Pozdrawiam
Bardzo ciekawa i piękna historia. Wzruszyłem się.
Cieplutko pozdrawiam.:-))
Piękna opowieść, wzruszająca. Bardzo mi się podoba.
Pozdrawiam serdecznie :)
Witaj Tereniu.:)
Piszesz wspaniale, tekst zaciekawia i wciąga, w
historię życia, Moniki.
Bardzo na TAK!
Pozdrawiam i myślę, ze będzie c.d.
Pozdrawiam serdecznie.:)
Witaj Tereniu:)
Przeczytałem z wielkim zainteresowaniem:)
Pozdrawiam serdecznie:)
Samo życie ciekawie opisane:)pozdrawiam serdecznie
Skoruso, Tereniu, Marianie, wszystkim wielkie dzięki.
Miłego popołudnia
Ciekawa historia i dobrze opisana, a o prababci
Leokadii chętnie poczytam :)
Teresko, nie samo wicie wzruszająca życiowa
historia...czasami tak jest, że historia zatacza koło
...z wielką uwagą czytałam i chcę czytać dalej Wiją
jakże interesująco napisaną prozę. Serdeczności :)
...super proza....pozdrawiam.+
Grażynko, tarnawargorzkowski, pozostali goście,
podziwiam za wytrwałość przy czytaniu, bo to długie,
ale puściłam całość.
Pozdrawiam