Morze czerwieni
Szaleniec, szaleniec tłucze się w
klatce.
Próbuje przegryźć kraty, wywarzyć drzwi.
Jęczy, szlocha, wrzeszczy, grozi.
Jego dłonie, niczym potworne szpony szarpią
powietrze.
Jest bezsilny, nie może wyjść... i właśnie
dlatego jest taki niebezpieczny.
Ja wiem gdzie on jest, wiem skąd te wrzaski
dochodzą.
Słyszę je pomimo tego że zakrywam uszy.A
kiedy zamykam oczy... to widzę.
Morze czerwieni, falujące spokojnie w
leniwych promieniach zachodzącego
słońca.
Morze gęste i martwe, choć nie naturalnie
żywe.
W jego wodach nic nie żyje, ono samo jest
życiem.
Ja brodzę w tym płynie.
Jest mi ciepło, nie istnieje nic oprócz
spokoju.
Uśmiecham się lekko z przymróżonymi oczami,
wpatrując się w nieskończony horyzont
szkarłatu.
Każda kropla krwi która ze mnie wypływa,
przybliża mnie do Kosmosu, ostatecznej
esencji wytchnienia.
Żelazo tnie moje ciało, więcej krwi, więcej
krwi.
Cóż za rozkosz, czuć uciekającą mi przez
palce vitae.
Smak i zapach mojego życia.
Koniec Chaosu.
Początek Kosmosu.
szczęśliwe zakończenia są tylko w amerykańskich filmach...
Komentarze (1)
Kocham to uczucie spokoju.
Odpływam.
Podoba mi się twój opis tej chwili