Mroczne światło myśli...
Każdy czasem czuje się inny...
Za ścianą znowu słońce zgasło,
oddając w mrok dzieci swych zastępy,
skazując je na wieczne potępienia
więzy...
Gdzie jest moje światło?
Gdzie moja droga? Czy naprawdę już nic nie
warto?
Wśród gwiazd już nie jest jasno...
Otacza mnie mrok, a śmierci łatwość
zdaje się być jedyną szansą...
Czarny kot na dachu obserwuje księżyc
patrzący na nas, niemiłosierny...
On widział to wszystko.
Widział jak płonęły domy moich sąsiadów,
jak z ognia śmietnisk to do nas
przyszło,
te uczucie, którego nie sposób poznać od
razu...
Strach przed światem...
Me serce martwe tak...
Tęsknota za światłem,
choć nadziei brak.
Czas tu nie istnieje, jest tylko strach
pełzający wśród betonowych posągów,
czarniejszy od nocy, nie znający dnia...
Widzę kres czasu, miejsce śmierci
bogów...
Widzę tylko koniec, kres.
Ta droga wiedzie mnie nigdzie...
Spośród tylu kłamstw i łez
pewne jedynie, że śmierć do mnie
przyjdzie...
Otuli swym zimnym ramieniem,
przyciśnie do piersi,
jednym gestem ugasi pragnienie,
sprawi by lęki odeszły...
I znów otworzą się drzwi, światłość...
Ten blask oczy me zrani...
Powiedzą, że było warto!
Banda ignorantów, drani...
I tylko krzyk i płacz za kratami,
że nie chcę w kaftan, że to nie tak,
że nie rozumieją, że chorzy są sami...
Czasem każdy ma ochote zwariować...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.