9 na 6 cali
Pełznę wszędzie po suficie
Powtarzając schematy tego dziwnego
Dowodu
Zachowując najstarszą z uraz
Jedyna przyczyna
By pozostać wraz
Z Tobą
Ogarniam ponownie malarstwo tych blizn
Skaz uleczalnych jedynie przez ból
Wszystko, co posiadalem by być
Wszytko, co chciałem powiedzieć
Wszytko to znów
Gnije wszędzie po pokoju
Urodziłaś mi nowe słońce
A może to Księżyc zaczyna sie
Rozmnażać ?
Zatrzaśnięty skrycie
W Twoich oczach
Cela przestrzennie jedynie moja
Zaciśnij palce na gardłach
Przeciwieństw
Sprzeciwów
Aby nie zniknąć w wieczności
Nie być ukryciem
Samolubnie rozkazujesz bramom Rozwarcie
Błąd !...Drzwi to jedynie ściany
Na których ja wciąż
A ty znowu
Jesteś taka sama
Zbalansowany dotyk jej dłoni
Wypycha poza krawędzie
Moj duch
Wzlatuje na jej skrzydłach
W miejsca rozwiązane
Spalone środkiem
Płomieniem tęczówki
Czy dostrzegasz ?
Na szczęście ja też kiedyś
Odejdę
Obudź moją jaźń
Nie skazuj snów na bezładny
Rajd
Wykasuj moje oczy, mój umysł
Ze swej klątwy
Czy masz tą siłę by wznieść
Przepoziomować swoje życie ?
Ja nie, i oto stoję tu teraz sam
Nie!...cienie otaczają czas
Zakleszczone znów w tym dole gdzieś
Bezskórny-pełen bólu, nagi
Krzykiem
9 na 6 cali to miejsce
Lśni przed moją dłonią
9 na 6 cali to kłamstwo
Jaśnieje przed moim wzrokiem
Niebo powstaje naprzeciw nas
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.