Na krawędzi
Na krawędzi samotności
Przysiadł motyl na ramieniu
Strzepał pyłek mi na usta
Kiedym zamarł w zapomnieniu.
Płatkiem skrzydła twarz pogładził
Powachlował zbrzmiałe skronie
Zatrzepotał za uszami
Po czym siadł na zstygłe dłonie.
Pyłek jak magiczny proszek
Połaskotał spierzchłe usta
By westchnieniu drzwi otwarły
By zły bezdech wreszcie ustał.
Skronie lekko wysmagane
Drżeniem serca się zbudziły
Martwe rysy pod włosami
Brwi grymasem ożywiły.
Trąbką jak baśniową różdżką
Odczarował owad dłonie
Palce szarpią świetlne struny
Skóra znowu słońce chłonie.
Na krawędzi samotności
Trzymam się motylich skrzydeł
Aby w przepaść się nie stoczyć
By uniknąć życia sideł.
Komentarze (2)
Niby nic bo to tylko motyl ,ale zawsze cos co odwroci
uwage od szarosci dnia .Rowniez bardzo mi sie podoba
,chociaz nie za wiele w tym wszystkim optymizmu.
Podoba mi się nastrój i nuta nadziei pod koniec...
chociaż nie jestem żadnym znawcą, po prostu mi się
podoba