na pograniczu dnia
siedząc wygodnie na wyrafinowanej kanapie
podała
kieliszek brunatnej doprawionej przepychem
strychniny
piekącej jak wina smak dolewanego czułością
mocy
niezapomnianego zdarzenia piętrzącego się
wokoło głuchym echem
gromki bas co i rusz przypominał aby nie
zamknąć na chwilę oczu
tak na wszelki wypadek aby szkiełko nie
ujrzało drugiego dna
wypijając ostrze skradzionych wizji i
pomówionego pacierza
skraplały się po dłoni niczym wygłodzone
ostanie wizje
lekkie sprzężenie łańcuchów mocujących
niebo w ostatniej
światło nadziei z nakazem powrotu na misję
żelazne pętle
haczące o krzaki jaśminu i owczy głos a
jednak świeże powietrze
płynące z tunelu wydało zlecenie szybkiego
oddechu
Komentarze (1)
Genialnie! Bardzo dobry wiersz!