Nadzieja
Mała ćma
krąży wokół lampy.
Drgają skrzydełka,
pierzchają myśli.
To pali, piecze,
uciekam stąd.
Ale tam ciemność...
znowu zawracam.
Ta jasność... tak piękna.
Ta jasność... tak zwodnicza.
Ta jasność... tak zimna!
Przypalam swoje skrzydełka,
ale uparcie wracam.
Malutkie krople rosy
niczym moje łzy.
Wiem, to boli.
Ale cóż, taka już natura,
trzeba wrócić pod lampę.
Wiem, to mnie zabija,
ale nic nie poradzę.
Już gasną ćmy oczka,
coraz wolniej drgają skrzydełka.
Jasne ich płatki
się kurczą od ognia.
Po raz ostatni, już ostatni raz
się wysila, podfruwa...
... i spada pod moją rękę,
nieżywa,
jak ja.
Jeszcze chwilę...
Lampa też gaśnie.
Lampa nadziei mnie zwabiła,
a potem bezlitośnie zabiła.
I ja jestem taką ćmą,
tak jak i Wy.
Nadzieja i miłość nas zapraszają,
potem przypalają nam skrzydła.
Od nas zależy, czy się wzbijemy.
Powodzenia.
I my jesteśmy tacy sami.
Niszczymy siebie i wszystko, co mamy,
żeby tylko dojrzeć uśmiech,
wymalowany na czyjeś twarzy.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.