Nadzieja umiera ostatnia
Czasem, gdy zasypiam widzę światło
Jeden punkcik w morzu czerni
Słaby ognik niedający blasku
Ale mimo szaleńczej wichury targającej tym
ogrodem cieni
Niegasnący
Raz słabszy raz mocniejszy dawał słabą
łunę
Jednak nawet tak mało sprawiało, że na
duszy było lżej
Chciało się żyć marzyć i śnić
I tak z tym snem przeżyłam życie
Wiadomość o odejściu do wieczności
kolejnych kochanych osób
Zdradę przyjaciół
Mężczyzn, którzy zrozumieli, że już nie
kochają
Chorobę
Może nikomu niepotrzebnych łez
Z nim tak wątłym podnosiłam się po kolejnym
upadku
Przyszywałam naderwane przez zły świat
skrzydła
Dzięki niemu, mimo że tyle razy się
zawiodłam
Z nową siłą krzyczałam na przekór
wszystkiemu
Wierze w miłość! Wierze w ludzi!
Z nim witałam śmierć tak cichą o twarzy
tego, który dręczył mnie w koszmarach
Widziałam snujący się w jego zielonych
oczach mrok
Z nim powitałam śmierć, która jak złodziej
odbierała oddech
I gdy z mych ust uchodziło ostatnie
tchnienie
W tej niekończącej się zieleni zobaczyłam
Moje światło blednące i niknące jak ja
Gdy w płucach nie zostało już tchnienia
Zarobaczyłam jak zgasło…
Jedna samotna sylwetka stała przed świeżo
ustawionym
Kamiennym aniołem spowita w cień
dotknęła
Krwawej łzy spływającej po marmurowym
policzku
-bo nadzieja umiera ostatnia…
Odszedł pod powiekami skrywając zatopione w
nieludzkiej zieleni oczu
Tysiące błędnych ogników
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.