Nie ma w mieście jesieni
Myśli moje odwraca
chrzęst rozgniatanych kasztanów
ukrytych w pożółkłych liściach.
Dziecko się do nich śmieje,
że piękne, że będą koniki.
A one spadły
i smutnieją aleje,
korony łysieją.
Latem szumiały a teraz świszczą
jakby przez szpary w zębach.
Nie ma, nie ma w mieście jesieni,
to tylko zapomniany trębacz
nawołuje ciszę.
Do parków tylko zagląda jesień
na chwilę, by je zmienić.
Strząsa kasztany wiatrem,
tańczy złotymi liśćmi.
Na ulicach nie ma jesieni.
Nie ma światła i nie ma przestrzeni.
Zorzy wieczornej barwy wzięły kamienice,
zapachy od łąk niesione
wieczorową rosą,
kanały zastępują ze śmierdzącą fosą.
Nie widać jak się jesień
do snu zimowego układa,
wszystko, co można powiedzieć,
to tyle, że liść opada,
że grzyby w lesie wysypały,
i że słońce świeci prosto w oczy,
domy depresją napakowały
a życie normalnie się toczy.
Lasów i pól przestrzenie,
wody jezior i rzek,
zastygły na plakatach.
Bez zapachu.
Ktoś zatrzymał ich bieg
i nic tego nie zmieni.
Nie ma w mieście jesieni.
Gent
Komentarze (3)
Wiersz w "moim typie" ładne porównania dobra forma.
Pozdrawiam
Dobrze dodałeś smutek miasta i właściwie, to trudno
dostrzec tutaj, na tych zakurzonych ulicach piękno i
zmienność pór roku, bywa. że mijają i człowiek tego
nie zauważa.
Smutny wiersz,ale ten smutek jest wpisany w jesień.:))