nie znamy się
https://youtu.be/4ht80uzIhNs
Łapali nas wszystkich,
na ulicy, w sklepie, w domu,
a nawet w szkole.
Człowiek myślał, że będąc w pracy jest
bezpieczny. Niestety i tam zaglądali.
Lecz najgorsze jest to, że odgrodzili od
nas naszych przyjaciół.
Podzielili miasto na tych innych i
mieszkańców.
Najpierw wszyscy budowaliśmy mur, zaś potem
pożegnaliśmy naszych przyjaciół.Nie mogli
oni nas odwiedzać.
Jedynie listy były naszym środkiem
komunikacji.
Czasem przemycałam im słodkości, by nie
tracili nadziei, że nas jeszcze zobaczą.
Pewnego dnia ci z zachodu zatrzymali mnie i
zaprowadzili na przesłuchanie.
Udawałam, że nic nie wiem.
Nie mogłam wydać moich przyjaciół.
Na pytanie:
"Zna pani tych ze zdjęć?"
Odpowiedziałam:
"Nie, nie znamy się."
A kiedy w końcu mnie puścili zachowywałam
się ostrożnie.
Wróciłam do domu. Zniszczyłam wszystkie ich
dokumenty.
Stworzyłam oddział ewakuacyjny.
Aż dziesięć osób podjęło się ryzyka.
Każdy miał swoją drogę wejścia na teren
getta jak i również wyjścia.
Wraz z Audrey wylosowałyśmy ulicę
trudną.
Najdłuższa, ale najbardziej patrolowana.
Na początku myślałam, że nas złapią. Pięć
zasieków i to jeden za drugim.
Przynajmniej przez półmetrowe luki łatwo
się przeczołgałyśmy.
Docierając do ostatniej przeszkody będącej
murem 8-metrowym straciłyśmy nadzieję.
-Przecież nie możemy się wycofać.-
oznajmiła Audrey.
-Przekopiemy się pod nim.
-Skąd wiesz, że się nie zawali, kiedy
będziemy kopać pod? - spytała zdziwiona.
-Wraz z przyjaciółmi budowałam ten mur,
znam jego konstrukcję.
Zaczęłyśmy więc kopać dwumetrowe dołki.
Przez trzy dni kopałyśmy po pół metra, żeby
nie zwabić ich hałasem.
Kiedy skończyłyśmy swoje podstawowe
zadanie, czekałyśmy tylko na sygnał.
Można rzec było za śmieszny pomysł, ale za
sygnał ustawiliśmy cztery pory roku
Vivaldiego. Każdy z oddziałów miał swój
utwór.
Nam trafiło się lato.
Szczepan odpowiedzialny za wkładanie płyt
wiolinowych mieszkał niedaleko getta.
Dlatego też padło na niego.
Co trzy godziny ustaliliśmy, że będą
wkraczać oddziały.
O godzinie trzeciej nad ranem
prześlizgnęłyśmy się z Audrey przez
wykopane dołki.
I ruszyłyśmy w poszukiwaniu przyjaciół,
przede wszystkim.
Najgorsze, co się nam rzucało przed oczami
to smutne, zmęczone twarze.
Każdy do każdego podobny.
Przeszłyśmy przez Galasa do ulicy
Langera.
Tam spotkałyśmy przyjaciół, dałyśmy im
ubrania i pięć minut na przebranie się.
Naszym wyjściem X była ulica Kolejowa,
gdzie roiło się od niemieckich
żołnierzy.
Na szczęście prześlizgnęłyśmy się przez
dołek trzeciego oddziału, który jeszcze nie
rozpoczął akcji.
Zdziwieni na nasz widok nie mogli wydusić
ani słowa.
Zaraz po Audrey wyszło dwunastu
przyjaciół.
Wyszłam jako ostatnia, obróciłam się
przodem do wystraszonych, chorych ludzi,
którzy wiedzą co ich czeka.
Nie wiedziałam, dlaczego nie uciekają.
Do chwili, kiedy dowiedziałam się od
przyjaciół, że ci ludzie chcieli zachować
pozory, by pomóc nam w akcji.
Dlatego też ginąć za uratowanie komuś
życia, za pomoc jest lepsze niż ginąć za
nic.
Komentarze (1)
proszę o opinie :)