Niebo (cz. 1)
Nie śmiąc ni głosu wydobyć z ust moich,
ani też nogi czy ręki znów użyć,
wzniosłem powoli głowę ponad chmury,
by wdziękiem gruntu nie kalać ócz
swoich;
nie chcą niebiańskich przecie zasad
burzyć,
nie znalazłem człowieka wszelakiej
postury;
nie znalazłem nikogo.
Mając
jeszcze w głowie
ludzi w mym świecie, smutnych i
radosnych,
chciałbym i lepiej wiedzieć tyle rzeczy!
Dość już, jak sądzę, mi tutaj po słowie,
gdy w świecie biedy, gróźb i głów
zazdrosnych
było milej; wszakże rozumowi to przeczy,
żeby ludzi nie było, gdziem się ostał
zrazu,
pusto jak gdyby wielkie pole wody,
lecz szarej, mętnej, smutnej i
złowrogiej.
Być może, że twarz moja bez wyrazu;
siadłem, westchnąłem – za dużo
swobody,
czekałem. Czego? – może kary
srogiej.
Skąd żem się znalazł – myśli moje
zrazu –
– w tym miejscu złudy, szlaku
niebieskiego;
myśli nie zwane ani też mądrymi.
Nic, patrzę wkoło – nie ma tu
obrazu,
który może byłby mi coś dla tego
wyjaśnieniem zgoła, cóż się za tymi
drogami bladymi, słońcami złotymi,
kryje to w każdej sekundzie ich
lśnienia,
lub też mojego ich niezrozumienia.
Lepiej bym może niezrozumiałymi
nazwał je i zaprzestał na nie
spojrzenia.
Nagle udane me koncepcje znaczenia
Przerwał krzyk ciągły.
C.d.n.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.