Niebo (cz. 2.)
Krzykiem tym wstrząśnięty
Okręcam swoję głowę, a zobaczę,
któż się poważył niszczyć mą powagę;
widzę z tyłu kata; ja wraz zlęknięty.
Miał wielki topór, cóż nim włada, zaczem
postrzegł był żem go jak najgorszą
plagę.
Ten mi tu miło: „Nie bój nic, krzyk
straszny
mnie się wziął z gardła, bom szczęśliwy
wiele;
bać się nikomu to mnie nie dam,
skarbie.”
Pytam go zaczem: "Cóże mi tak rubaszny
kat, gdy z jego broni widoku tak śmielej
niż do ziemi ócz podnieść mi nie
bardziej."
Wszystko wraz znikło. Nim-m się
uspokoił,
już nowa trwoga miota biedne kości;
Się ptak przede mną materializuje.
Twór niby ważka, śmiele z przodu stoi,
lica barwione, śle z oczu ostrości,
hydrę lernejską bardzo mi zwiastuje.
Przemówił mi wprost, eż barzo się bałem:
„Nie trwóż się panie, cóż trwoga
pomoże!
Wielkiej nadziei wszak nie masz-li
jeszcze?
Cóż rzec tu mogę – spraszać cię nie
chciałem,
Strachem swym mniej tu płacisz jak za
zboże,
tu jeno śmierć – ją ci, panie,
wieszczę.”
Nie znałemż, jaki przedsięwziąć tu mam
plan.
Idę posłusznie więc za tym stosem piór.
Idę i idę, a on mnie przewodzi
przez mgłę wysoką, mającą dziwny stan,
prowadzi długo, pośród długaśnych gór...
Daleko i w mgłę i w końcu też do łodzi...
Komentarze (1)
Coś Ty napisał kochany, nowy język wprowadzasz? Bo
archaizmy nie bardzo Ci wyszły, za mało je chyba
znasz. Czytałam do końca,ale nie bardzo wiem o czym
napisałeś, ale że mnie zaciekawiłeś+