Niebo czy cośkolwiek
Żeby się coś zdarzyło, trzeba marzyć,
Ale jeszcze lepiej jest się najpierw
urodzić.
A wcześniej zostać poczętym przez dwoje
idiotów,
Którzy potem będą chcieli Cię zniszczyć.
Jeden wyzwie Cię od najgorszych,
Wyrzuci Cię z domu,
Nazwie szmatą,
Spoliczkuje.
Drugi zapije cały Twój świat.
Zniszczy do ostatka Twe i swe poczucie
godności.
Przekreśli, konsekwencją alkoholu,
swoje,
A potem i Twoje.
Ta, co Cię w bólach urodziła, znienawidzi
Cię,
Bo zostanie z Tobą sama.
Będzie musiała samotnie Cię wychować.
Obwini swe nieudane życie.
Odechce Ci się żyć.
Pomyślisz o śmierci czystej i błękitnej.
Nie odejdziesz, bo - gdzieś w oddali -
będzie Bóg.
Ostoja Twej wyklętej samotności ...
A jeśli ktoś powie Ci, że Cię kocha -
- nie uwierzysz, pamiętając o macierzystej
nienawiści.
Gdy spotkasz przyjaciela, rzucisz mu się do
stóp
Ze słowami "nie odchodż".
On od tej pory zostanie Twą lunetą,
Przez którą zobaczysz wymarzone niebo,
Niebo pełne gwiazd ...
Komentarze (2)
Przemyślany i dobrze skomponowany wiersz. Świetne
metafory, dojrzałe określenia. Ten utwór zatrzymuje i
zapada w pamięci. Brawo :)
Kasiu, ta metafora z lunetą - super!