Niedosyt - z ukłonem do mam
I przychodzi człowiek na świat
oferujący niezaspokojenia.
Od pierwszych chwil
wrzeszczy na całe gardło,
że czegoś mu brak,
że tu i teraz bardzo pragnie.
Łzami zalewa się,
chwilowo jako niemowlę.
Ma mamę, a ta
staje czasami na rzęsach,
dziwi się, że potrafi zrobić
karkołomny piruet,
że dorastają jej ręce, głowy
i tyłek do skopania przez życie.
Ale czego to się nie zrobi
w imię uwarzonych minek,
przecież coraz mocniej ukorzenia się w niej
niezgoda
na nieszczęśliwą buźkę dziecka…
Dziecko rośnie.
Jest coraz dłuższe
i potem wyższe, a z wysokości
roztacza się szerszy widok
i głębsze horyzonty.
Mama musi mieć dłuższe ręce,
stoper w portmonetce,
i okłady na gorące czoło.
Czy to zadziała? Nikt nie wie.
Nie znam spokojnych dzieci,
ale wiem, że z niespokojnych dzieci
wyrasta niespokojna młodzież,
za to gotowa na podbój świata,
bo jak to mówią - świat do nich należy.
Trochę wody upłynie w rzece,
zanim okaże się, że nie cały ten świat
jest dla nich,
że może tylko pół albo jeszcze mniej,
i mniej, i mniej… niż więcej.
Niedosyt.
Ostatecznie okaże się,
że kiedy świat znajdował się tylko w
ramionach mamy,
był najbardziej zaspokajający.
Komentarze (17)
Asie, miło, że zajrzałeś - na marginesie zaznaczę, że
to nie jest wiersz - raczej monolog, dziś gawędziarko
więc długaśniej :)
droga Marcepani
nie jest to wiersz dla zgredów takich jak ja, bo kiedy
czytam koniec nie pamiętam początku...
miarą trudu autora nie jest bynajmniej długość
wiersza, ale długość przemyśleń i rozważań nad
wierszem;
a Twoje są cenne;
serdeczne:)