niedziela
w kościele dzwony przebijały
chałaśliwą egzystencję
tak nie było gdy rodziłam się późną
jesienią
po grudzie chodzili ludzie i
śnieg prószył miękko
żadnych decybeli
szalonych aut i kroków przyśpieszonych
na chodnikach bicia serca
miłość była wtedy zaliczana do grzechu
ta pozamałżeńska
dzisiaj do luksusu
przychodzili do kościoła jak teraz
pokazać modę i siebie
Bóg na samym końcu
na tacę dawali bogatsi grosik co zbywał
biedni ostatni
ich stać było na zazdrość
biją dzwony nad miastem a ono nie słyszy
w uliczce dalej sprzedają marihuanę
w przyszłości ma być na receptę
ale ktoś się nie zgadza
jak nam ta stopa rośnie że nie można
wejść
na żaden stopień
a nawet po schodach
do nieba i plebana jednocześnie
Komentarze (1)
O,ten wiersz mozna zaliczyc do udanych!Swietnie to
opisane,dobor slow i...sama smutna prawda!