nienazwana...
wraz z hukiem grzmotu,ktory rozdarl
serce...
przyszla do mnie...
potwierdzila,ze nie jestem zlepkiem komorek
wplatanych w sciezki tej gwiazdy,
a jednym z drzew-
wyciagajacym rece konarow ku sloncu,
pijacym soki z zachlannoscia oseska...
wsrod lian splatanych dziwogalezi
uwilam jej gniazdko, w ktorym-
zazdrosnie ukrywam nieznana mi
zlotosile,
oslaniam od szarowiatrow,a kazdy jej glos
przytulam z czuloscia...
skrzetnie ja schladzam przed nadmiarem
upalu i kotow,
ktore jednym drapnieciem chcialyby
pokaleczyc jej sliczne cialo...
ona w zamian;
opowiada mi o porze zmierzchania-niby
bajki;
zza siedmiu morz tajemnic
zza siedmiu wzgorz upadkow
zza siedmiu wysp szczesliwych...
-tak cudowne,
ze nie smiem szmerem oddechu jej
sploszyc...
o brzasku dnia poprawiam gniazdo
rozpierzchnietych mysli
i patrze na lot wspanialy-
kreslony zakolami na kartce...
bo szczesciem moze byc szybowanie bez
udzialu tlumu-
dla kogos,kto urodzil sie ptakiem
i wiruje szybujac po kryjomu
nie zdradzajac tajemnicy
poznania nienazwanej- nikomu...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.