Oczy spadły w chodnik,nie mam...
Jestem już zmęczony słońcem z połamanymi
promieniami,
jestem już zmęczony codziennym swego "nic"
lustrowaniem.
Upijaniem się na siłę nadzieją, że jeszcze
potrafię władać spojrzeniem,
a park wcale nie straszy, mogę tam
siedzieć.
Jestem już zmęczony pytaniami do Boga o
sens krzywdzenia przez los,
o przeznaczenie, które w owczej skórze
diabła nam pcha do rą.
Już nie rzucam kamieniami w błękit, by
pokazać, że mnie boli,
nie płaczę głośno i żałośnie, teraz jęczę w
zasypiającej agonii.
Wciąż marzę.Że kiedyś będę człowiekiem, że
ktoś dostrzeże we mnie potęgę władania
uśmiechami,
że ktoś powie:Stój! nie odchodż już, bo
spełnione marzenia, gdy chodzą parami.
Pachnę sobie perfumem za grosze, oszukuję
się, że wysmieję odór zgniłego serca,
duszy kościeć połamany, oczy spadły na
chodnik, nie mam już spojrzenia.
Tylko spuszczona głowa, niby w pośpiechu na
ulicy,
niby w obojętności,nikt nie wie, czuję się
niczym.
A mówcie sobie, że się użalam, że
beznadziejny i żałośnie słaby,
a ja mam gdzieś.Boli i nie będę udawał, żem
wojownik, każde pole bitwy moją chwałą.
Moje bitwy, moje wojny, rozszarpują mnie
każdego dnia,
i nie będę chował uczuc do kieszeni, kiedy
właśnie sam,właśnie skradł ktoś moje ja.
Kochać chcę, kochanym być i milość ukwiecić
potęgą nieskończoności.
Nie kochany, niezauważalny w przezroczu
otoczenia nawet.I powiem głośno:Tak, boli.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.