Od jutra silniejsza /proza/
Zapiekło, a była pewna,
że wszelkie skrajne uczucia już spadły
z każdego skrawka skóry,
do wczoraj cienkiej jak jedwab,
którego już nie sprowadzają
i że – teraz już chyba odważniejsza,
bo tak postanowiła, ochroni przed tym,
co miałoby zagrozić wyczekiwanej,
już tylko dobrej przyszłości. A jednak…
Witaj.
Popatrz, coś pękło, się złamało.
Pozbierać się nie pozbiera, zostawi.
Czasem myślę, że tylko tak żyć może.
Nie pozwalają Jej inaczej.
Nie wiem, czy szczęściem to nazwać,
powiedzieć – ma takie ogromne?
Czy rzec, że ma pecha, bo choćby
chciała najlepiej, oddała siebie,
to przepadnie w niezrozumieniu.
Złoży się słowo do słowa
w niepasujące rozmowy.
Niczego już zrobić, w tej sprawie, nie
zdoła.
To duma ukryje wyjaśnienia
rwące się do prawdy.
Wie, że mimo wielu naprawczych zapewnień,
w zakrytej niewiarą wymianie słów,
nie będzie tego, co było.
Tam, gdzie ostrze nawet rysy nie
czyniąc,
cięcie zatopiło,
zdążyła złapać jęk ranionego powietrza.
Pali i wrze myśl, że mogło być inaczej.
Szanse zgubione i nie zacznie od nowa.
Ktoś, kto naprawdę Ją zna wiedziałby,
że jest wierna i czekać umie.
Nie o miłość, męki -kocham cię- tu
sprawa.
A może to czas odmienny
i trzeba upartą przekonać,
niechby zaufała nowemu,
przecież nie musi być straszne dlatego,
że dotąd niepoznane.
Poddać się jeszcze raz…
Nie potrafię, patrzeć nie mogę
na smutek i żal;
z wyrzutem straty żyć będzie, bo nie
zapomina…
Nie myśli dzisiaj. Jej wiatr,
ideszcz drzewami targają, słyszy szum
niesiony,
już nie wie, od lądu, czy morza.
Takie to wszystko porozrzucane,
jak słowa donikąd puszczone.
Stanie w oknie, przedtem świeczkę zapali;
już się przyzwyczaiła,
że gdy pierwsza szarówka,
nawet w środku dnia, to światełko być
musi.
Będzie.
I wieczór, noc, później nowy ranek
wstający z myśli, którą z zawstydzoną
gwałtownością wyrwać będzie chciała.
Wiem, że nie potrafi; wszystko zostanie
do końca, do skraju przemijania,
tylko razem odejść mogą ku zapomnieniu.
Po co tak pada… po co?
Musi uciszyć puls, schłodzić czoło,
jeszcze raz obejrzeć to, co się stało,
z milczeniem porozmawiać.
Czy to tak za to, za pychę przekonania,
że zawsze będzie czerpać z tego,
co czuć w innych potrafi…
A teraz jeszcze klif
ciężkie strumienie z żył upuszcza.
Za kamieniami fale sięgają nieba.
W strugach moknie mewa.
Wiatr… czy i on… za chwilę?
Już dobrze, nie martw się aż tak.
Znam Ją, nawet nie wie,
że samą siebie pokonać zdoła.
Tylko leku z czasu,
z promieniem chwil paru,
szybko przynieść tu trzeba.
2/08/21

Alina1948




Komentarze (6)
Zamyśliłam się... od dziś Alinko, od dziś nie od jutra
rośnij w siłę.
Trudno to co piszesz nazwać prozą. Człowiek nieraz
musi walczyć z sobą. Kiedy zwycięży w tej walce jest
silniejszy, ale i uboższy o coś, co musiał w sobie
stłumić...
Refleksja pełna dylematów, walki z samą sobą, pytaniem
czy sił starczy, a na koniec doza optymizmu, która
bardzo cieszy. Czasem sami nie zdajemy sobie sprawy ze
swojej siły, tak myślę, Alinko. Pozdrawiam serdecznie,
życząc zdrówka :)
zaczytałam się.
(Może wróci szczypta radości kiedy słońce zaświeci nad
klifem- życzę tego)
Bardzo ciekawie opisana szarość życia w dojrzałym
wieku nasyconym problemami codzienności. Za jakość
opisu - tylko chwalić. Serdecznie pozdrawiam Alino
życząc zdrowia i miłego, spokojnego dnia :)
Ps. Jako młodzi duchem (ja tylko dwa lata starszy)
spokojnie czekajmy na szczepienie i cieszenie się
urokiem wiosny. Trzymaj się Dziewczyno :)
Piękna refleksja.
Dużo zdrówka, Alinko :)