Od śmiechu do westchnienia
Od śmiechu
do westchnienia
Swój czas bytu odmierzam czarami
uniesień
i ciężką kroplą smutku w zepsutym
zegarze.
Raz tonę w namiętności, by frunąć nad
tęczą,
to znów krążę zawzięcie w niemym cyklu
zdarzeń.
Od śmiechu do krzyku,
od bezmiaru do nikąd.
Tańczę czasem do świtu wyuczone kroki,
aż w motyli korowód wpadam grzesznym
ciałem.
I całują mą szyję skrzydełka leciutkie,
nim czarne, wrogie chmury owładną to
szkwałem.
Za bólem znów zachwyt,
za pięknem zdrada.
Skazana na miłość segreguję kochanków
i zasuszam powoli w chruśniaku Leśmiana.
Zaspakajam swą dzikość nawet w porze
cnoty.
Wciąż mijają rozkosze i rozczarowania.
Między prawdą a pragnieniem,
między ciszą a westchnieniem.
Komentarze (1)
Dlaczego nie piszesz? Robiłaś to tak
pięknie.Pozdrawiam