Odbicia
Oplute, znienawidzone, zakrwawione...
Rozbite, niechciane, zamglone...
Znasz mnie od małego.
Tyle razy nienawidziłem Cię za
swoje własne grzechy.
Pamiętasz? Chciałem Cię zabić.
Płakałeś patrząc mi prosto w oczy!
Zmuszałeś mnie do tego samego.
Jak ja Cię czasami nienawidzę!
Może... za to, że znasz mnie lepiej,
niż ja sam.
Rozmazywałem drżącymi palcami
swoje marzenia i przegrane momenty, na
Twoim
czasem przyjemnie chłodnym, a czasem tak
okrutnie zimnym spojrzeniu. Tyle razy,
chciałem zrzucić na Ciebie całe swoje
utkane z błędnych ogników oddechu życie.
Tyle razy chciałem pięścią wepchnąć Ci
do gardła stosy mądrości, którymi nakarmił
mnie mijający czas, a które wyrzuciłem z
siebie, wymieszane już z lepką ironią.
Krew...To Twoja jedyna odpowiedź, gdy
zamiast
przejąć ode mnie chociaż część ciężaru,
tylko rozpadasz się na setki swoich
mniejszych,
ale jeszcze bardziej dokuczliwych kopii.
Oplute, znienawidzone, zakrwawione...
Rozbite, niechciane, zamglone...
Czasem tylko się uśmiechasz, gdy
resztki moich nadziei skraplają się
na Twoim czole, by za chwilę kompletnie
zniekształcić Ci twarz i rozbić moje
myśli o kant umywalki.
Kap...kap...kap...
Słyszysz? To zmieszane resztki nas
oddają sobie honory, by za moment
spłynąć do ciemnych korytarzy moich
pogmatwanych "wydaje się" i "jestem prawie
pewny".
A w każdym refleksie nadziei zobaczę
Ciebie.
I tylko zadaję sobie pytanie - czy chociaż
raz
Ty też poczujesz, że coś tutaj ma sens?
Oplute, znienawidzone, zakrwawione...
Rozbite, niechciane, zamglone...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.