Oddychając szerokim horyzontem
Usiadłem, odprężony na koronie drzewa,
Ujrzałem, zdziwiony jak niebo szeroko
ziewa.
Zasłoniłem, tak lekko, piętno tamtych
lat
Zaprzestałem maltretować ten już nagi
świat.
Opuściłem z radością stopy, strzepując
pierwszy brud
Otuliłem z pokorą pięty, w liści
przejmujący chłód.
Podszedłem do żalu tak przeciętnie, jak
podchodzi kot,
Postanowiłem już nie liczyć, na szczęśliwy
wydarzeń splot.
Wyjrzałem jak najwyżej by ujrzeć grubą
linię horyzontu,
Wnioskując, że jest identyczna jak każda
linia frontu.
Trąciłem, tak zwyczajnie, gniazdo
zamyślonych srok,
Tracąc kompletnie, pierworodnie własnych
myśli tok.
Ratując przed ujawnieniem, tamtych błędnych
ostateczności,
Ręce splatam wokół liści, strach powrotu,
łamie pragnieniu kości.
Inicjatywa pozostaje jednak w gestii mojego
widoku,
Inspirując mnie do normalności, do
dotrzymania życiu kroku.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.