Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Odpowiedź Elizy (odc. 58)

[odpowiedź Elizy na list Lesi z odc. 57]

Kolonia, sobota 11 grudnia 1948r.
Droga Leo!
Wpadłaś na wspaniały, błogosławiony pomysł, że wysłałaś do mnie swój list z 4 listopada. Dotarł do mnie dzięki mojej siostrze Marcie, bardzo Ci za niego dziękuję. Czytając naprawdę w wielu miejscach wzruszyłam się.
Leo, zawsze będziesz mi się kojarzyć z moją ukochaną i nigdy nie zapomnianą siostrą Anną. Mam nadzieję, że w ten sposób stawiając Ciebie obok Niej niczego Ci nie ujmuję i że w dalszym ciągu, po tylu latach, wiesz o tym, jakie są tego najgłębsze przyczyny – takie, że kochałam Ją ogromnie i do dzisiaj zresztą kocham i tęsknię za Nią. Za moją wspaniałą, tragicznie utraconą Anią.
Cieszę się, że po tych pięciu latach tak dobrze mnie pamiętasz i wspominasz. Oczywiście, że ja także nie zapomniałam naszych spotkań, rozmów, jak i naszej wspólnej z Hansem Dietmayerem „akcji”, która szczęśliwie doprowadziła do uwolnienia Ciebie i wyrwania z okrutnych szponów Gestapo.
Bardzo bym chciała kiedyś się z Tobą spotkać, chociaż jeśli mieszkasz w swoim kraju, Polsce, to są i będą bardzo poważne przeszkody polityczne, by do takiego spotkania doprowadzić. Na pewno wiesz, o czym myślę, wiec nie będę tego wątku rozwijać.
Możemy jednak wstępnie się umówić, że obie będziemy o tym myśleć i będziemy próbować do tego kiedyś doprowadzić.
Na pewno chciałabym się z Tobą spotkać dlatego, by Ci opowiedzieć, jak wiele Tobie zawdzięczam. Nie wiem nawet, od czego miałabym zacząć, by Ci to opowiedzieć. Dlatego najpierw Ci po prostu podziękuję, jak dobrej Przyjaciółce, na dodatek przypominającej mi nieco moją przed laty utraconą Siostrzyczkę. Być może dziwią Cię te moje słowa, więc od razu wyjaśniam, o co chodzi.
Po pierwsze to dzięki Tobie, dzięki Twojej rozmowie kiedyś w pociągu, kiedy poznałaś i jak gdyby „zauroczyłaś” Wilhelma, mogłam niemal dwa miesiące później go spotkać i poznać. Nie spadnij w tym momencie z krzesła, jeśli niezbyt dobrze siedzisz czytając ten mój list, ponieważ donoszę Ci w tej chwili o pierwszej niespodziance: mój kochany mąż nazywa się Wilhelm Stressner, jest byłym podpułkownikiem Wehrmachtu (awansowali go w 1944), którego Ty wtedy poznałaś jako majora, dzięki czemu również później ja się z nim poznałam!
Wilhelm został oczyszczony z jakichkolwiek zarzutów w trakcie postępowania przed wojskowymi władzami amerykańskimi w Kolonii, więc nie ciążyły na nim i nie ciążą żadne nawet podejrzenia o przestępstwa wojenne czy inne nadużycia w czasie tej potwornej wojny. Jak się spotkamy, to mam nadzieję, że także z nim.
Wilhelm był oczywiście bardzo zdziwiony, kiedy jeszcze w 1944 roku dowiedział się całej prawdy o tragicznym losie mojej prawdziwej Siostry i że Ty przez jakiś czas byłaś jak gdyby jej nową „personifikacją”. Nie miał nigdy o to żalu ani do mnie, ani do Ciebie, za tę falsyfikację. Nawet wyrażał się jak gdyby z pewnym szacunkiem i podziwem, że tak dobrze „zagrałaś” wtedy tę swoją rolę.
Oczywiście ważne jest, w jaki sposób doszło do naszego małżeństwa, chciałabym Ci o tym pokrótce opowiedzieć. Otóż jak pamiętasz w przeddzień tego mojego pamiętnego wyjazdu z Warszawy do Krakowa, gdy już się rozstałyśmy w Hotelu, miałam się spotkać na „randce” właśnie z Wilhelmem. Tak rzeczywiście się zdarzyło, spotkaliśmy się i włóczyliśmy wtedy razem nad Wisłą do bardzo późnej godziny nocnej. Każda chwila z nim wtedy spędzona powodowała coraz większą moją sympatię dla niego, która wkrótce, w następnych dniach i tygodniach, zaczęła przeradzać się w coraz głębsze uczucie. Najkrócej rzecz ujmując przerodziła się ta nasza znajomość, te nasze spotkania, najpierw w Warszawie i w Krakowie, potem także w Berlinie i Hamburgu, w głęboką wzajemną miłość i przywiązanie. Ponieważ jak to bywało w tamtej wojnie musieliśmy często się rozstawać, to w takich okresach prowadziliśmy korespondencję, a listy z niej oboje posiadamy do dzisiaj. Co było w międzyczasie i co ostatecznie doprowadziło nas przed ołtarz i zawarcie małżeństwa – o tym opowiem Ci w innych okolicznościach, jeśli się spotkamy.
Tak czy owak z tego naszego związku urodziła się 12 marca 1946 roku nasza cudowna córeczka, Anna Marta. Nie muszę Ci pisać, na czyją cześć nadaliśmy jej te imiona – na cześć dwu moich kochanych Sióstr.
Leo, wyobraź sobie, że także w tej chwili jestem w stanie błogosławionym. Nasze drugie dziecko będziemy witać, jeśli Pan Bóg pozwoli, już na wiosnę następnego 1949 roku. Bardzo się cieszę, Wilhelm oczywiście także, jesteśmy oboje naprawdę bardzo szczęśliwi. Reasumując – bez Twojego udziału (może trochę przypadkowego i nie zamierzonego, ale jednak!) nie byłoby tego naszego małżeństwa, rodziny i naszej wzajemnej miłości.
Jeśli chodzi o Bernarda Steinera, męża mojej siostry Anny, jego odnalezienie także jest w jakimś stopniu Twoją zasługą. Jak pamiętasz być może, w tamtym dniu mojej pierwszej „randki” z Wilhelmem (w Warszawie) miałam nadzieję, że coś nowego mi powie właśnie o nim, o Bernardzie. Wyobraź sobie, że Bernard jest teraz i mieszka w swoim domu, w Sittensen. Jest teraz w związku małżeńskim z moją siostrą Martą! Tak, to są cuda, w których widać jakiś także Twój udział. Jak to się stało? Spróbuję teraz wyjaśnić.
Armia Czerwona wzięła do niewoli w 1943 roku ogromną liczbę żołnierzy niemieckich. Podczas samej bitwy pod Kurskiem ich liczba była wielka, podobno dochodziła do czterdziestu tysięcy. Jednym z jeńców w tej bitwie był Bernard, zaliczony do zaginionych na początku sierpnia 1943 roku. Praktycznie nic o nim nie wiedziano w dowództwie niemieckim aż do początku października, czyli prawie dokładnie do dnia mojej pierwszej „randki” z Wilhelmem. Co się stało i coś się wtedy zmieniło? Otóż znanym dla dowództwa Armii Czerwonej był bardzo ważny niemiecki generał frontowy SS, Felix Steiner (ten sam, który w 1945 roku miał bronić Berlina). Rosjanie znaleźli wśród jeńców młodego oficera o tym samym nazwisku, więc zaczęli się z nim obchodzić bardzo powściągliwie, bo zawsze mógł to być jakiś bliski krewny, na przykład syn generała. Tutaj tak nie było, chociaż Bernard twierdzi, że jakieś dalekie pokrewieństwo jego z generałem Steinerem chyba istnieje.
Jak by nie było Rosjanie uważali, że być może „warto” dobrze traktować Bernarda, bo można go będzie wymienić na jakiegoś ważnego jeńca sowieckiego, będącego w niewoli w Niemczech, co czasem się zdarzało pomimo potwornej nienawiści pomiędzy obiema nacjami i armiami. Po tym, jak Ty poprosiłaś Wilhelma, by Ci pomógł odnaleźć Bernarda, ten zaczął go rzeczywiście intensywnie szukać, także poprzez swoje możliwości i kontakty wywiadowcze! Na początku października 1943 roku te poszukiwania przyniosły pierwsze, pozytywne owoce i wtedy właśnie, na tej „randce” Wilhelm mi to po raz pierwszy powiedział. Wtedy gorąco go poprosiłam, żeby prowadził sprawę dalej i tak rzeczywiście było i skończyło się pomyślnie! Bernard został odnaleziony i po około roku od uwięzienia został wymieniony (on i kilku innych) w końcu września 1944 roku na pewną ilość jeńców sowieckich, zwolnionych z Niemiec. Na froncie w Polsce był wtedy zastój, spowodowany wstrzymaniem działań wojennych przez Stalina (powstanie warszawskie!), wiec chociaż to się udało.
Bernard był ciężko ranny, ale wyszedł jakoś z tego wszystkiego i wrócił do swoich dzieci, a potem już nie wrócił na front. Bardzo rozpaczał, gdy dowiedział się o losie Anny i Jej tragicznej śmierci, ale jakoś tę traumę udało mu się pokonać. Być może wielką zasługę położyła w tym moja druga kochana siostrzyczka, Marta, która w tym czasie była w Sittensen i przez długi czas opiekowała się także naszymi siostrzeńcami. Efekt był w końcu taki, że oboje się do siebie bardzo zbliżyli – tak bardzo, że wreszcie się w sobie zakochali i pobrali w pierwszą sobotę czerwca 1946 roku. Marta urodziła ich córeczkę, Annę Lisę, dokładnie pod tą samą datą, pod którą urodziła się nasza Siostrzyczka, Anna Lisa – czyli 8 września 1947 roku. Nasza najdroższa Ania miałaby wtedy, w dniu urodzin swojej siostrzenicy o tym samych imionach, 28 lat! Przecież to nie człowiek, ale Bóg musi reżyserować, że takie przedziwne zbieżności się zdarzają! Nasza ukochana Siostra, Anna Lisa, a teraz ich ukochana Córka, też Anna Lisa, obie przyszły na świat 8 września, w święto Narodzenia Najświętszej Marii Panny.
Tu chciałabym dojść do spraw wiary, bo mam teraz ku temu okazję. Zacznę od tego mojego snu, jaki miałam wtedy, gdy spałyśmy razem na jednym łóżku, wtedy w tamtym Hotelu w Warszawie. Nigdy tego nie zapomnę, tego przeżycia, po którym płakałam, wzruszona słowami Anny, którą ujrzałam we śnie: „To nie twoja wina, że zmarłam. Bardzo cię kochałam, Elizo, a teraz proszę cię, wychowaj moje dzieci. Wychowaj moje dzieci razem z Bernardem, a ja będę patrzeć na was i będę najszczęśliwszą ze wszystkich ludzi”.
Leo, pamiętasz to moje wtedy wzruszenie? Jeszcze większe wrażenie wywarło na mnie to, gdy dowiedziałam się od mojej siostry Marty, że dokładnie w trzy tygodnie po tym dniu, mniej więcej o tej samej godzinie nad ranem, przyszła we śnie także do niej nasza siostrzyczka Ania i powiedziała jej te same słowa. Dokładnie takie same, tyle tylko, że zwróciła się do niej „Bardzo cię kochałam, Marto”. Zamiast Elizo – zwróciła się do niej „Marto”! Dokładnie te same słowa, z córeczką z jej łona (tak się domyślamy) trzymaną na ręku! Leo, nikt nie potrafi tego inaczej wytłumaczyć, jak tylko w ten sposób, że to była prawdziwa Anna, przemawiająca do nas z Nieba! Nikomu na świecie nie mówiłam o tym moim śnie, tylko wtedy Tobie, „na gorąco”, a od Marty dowiedziałam się z kolei o jej śnie, gdy spotkałyśmy się w Sittensen dopiero w połowie listopada 1943. Dwie siostry bliźniaczki miałyśmy taką samą wizję naszej kochanej siostry Anny w Niebie!
Pytanie, dlaczego zwróciła się do nas, obu sióstr, a nie tylko do jednej? Nie znam na to pewnej odpowiedzi, ale chyba dlatego, że Anna zorientowała się, że ja bardzo interesuję się Wilhelmem, który pomoże uratować Bernarda, ale już nową rodzinę może założyć Bernard z naszą siostrą Martą.
To jeszcze nie wszystko, Leo! Wyobraź sobie, że Anna nakazała Marcie wyjechać z Drezna, w następnym śnie, który Marta miała trzy miesiące później!
Powiedziała wtedy do niej: „Nie możesz opiekować się moimi dziećmi, mieszkając w Dreźnie. Musisz stamtąd wyjechać, jak najszybciej. Na początku przyszłego roku będzie tam taka sama apokalipsa, jak w Hamburgu. Ogień strawi wszystko, musisz zaraz stamtąd wyjechać!”
Marta nie zlekceważyła tego nakazu, być może dzięki temu żyje. Potworna apokalipsa i burza ogniowa miała miejsce w Dreźnie w nocy z 13 na 14 lutego, czyli na początku następnego, 1945 roku, podobna jak wówczas w Hamburgu, gdy zginęła Ania. Dzięki ostrzeżeniu Anny Marta już tam nie mieszkała. Była z dziećmi Anny w Sittensen, towarzysząc już uwolnionemu Bernardowi i jego rodzicom. Naszym zdaniem to ostrzeżenie to cud, który ją ocalił.
I jeszcze ta najnowsza sprawa, o której Ty mi napisałaś w swoim liście: Anna śniła się Tobie ze swoim dzieckiem o imieniu Rita! Leo, to jest niewiarygodne! Anna napisała na jednej kartce, którą znalazłam w Jej notatkach na początku 1944 roku (gdy przeglądałam któryś już raz Jej rzeczy w Sittensen), że chce, by dziecko, które w chwili swojej śmierci nosiła w swoim łonie, miało na imię Rita (jeśli dziewczynka) lub Andreas (chłopiec). Nikomu nigdy tej kartki nie pokazywałam, nikomu! Dopiero teraz, po otrzymaniu listu od Ciebie, zapytałam Bernarda, czy wie, jakie imię miało mieć ich trzecie dziecko, gdyby Anna nie zginęła i je urodziła.
Bernard odpowiedział: „Tak, wiem. Dziecko musiało być poczęte wtedy, we Lwowie, kiedy ostatni raz spotkałem się z Anną. Żartowaliśmy sobie, ale na poważnie uzgodniliśmy też imię dla dziewczynki: Rita. Dla chłopca jeszcze nie, bo Anna chciała Andreas, a ja Paul. Mieliśmy jeszcze rozmawiać o tym, gdy spotkamy się następnym razem”.
Leo, czy ja mogę nie wierzyć w Boga, w Niebo i w „świętych obcowanie” po takich cudownych dowodach, jakich doświadczyłyśmy, ja i Marta, a także teraz Ty?
W tym jest także Twoja ogromna zasługa, że pomagałaś mi już w Warszawie przywrócić mi moją wiarę w Boga. Tego też nigdy Ci nie zapomnę, kochana Przyjaciółko. Byłaś bardzo delikatna, taktowna i cichutka, ale widziałam wtedy Twoją żywą i żarliwą wiarę i byłam nią niemal zafascynowana. Nie gniewaj się, ale był wtedy taki okres, że patrząc na Ciebie wyobrażałam sobie naprawdę, że jesteś Anną, bo byłaś – jesteś – trochę do niej podobna.
Leo, nie mam pojęcia, co odpowiedzieć na Twoje pytanie, w jaki sposób Twoja mała córeczka Agnieszka miałaby „uratować swojego tatusia?” Jednak to musi być prawdą, skoro Ty dowiedziałaś się w tak niesamowity sposób, jakie imię Anna nadała czy też chciała nadać swojej córeczce. Nie wiem, jak to się stanie, ale może się stać, gdy będziesz się modlić – do Boga za wstawiennictwem Najświętszej Marii Panny i świętej Rity. Niech Bóg będzie z Wami. Pomodlę się razem z Tobą, bądź pewna, Leo.
Nie wiem natomiast, co się stało z Hansem. Wtedy, gdy pojechałam z Wilhelmem do Krakowa, Hans sam się jakoś wywikłał z tego, co mu groziło. Miał bardzo mocnych protektorów w Berlinie i jeszcze wtedy wyszedł cało z tego wszystkiego. Wyjaśniał mi wtedy to wszystko, śmiejąc się w kułak ze swoich przeciwników na Gestapo, których wyprowadził jeszcze raz w pole. Chronił Ciebie, bo gdybyś Ty okazała się naprawdę kurierką „bandytów z Warszawy” (tak nazywali gestapowcy polskich żołnierzy z AK), to i ja mogłabym wpaść, jego najważniejsza w tamtym czasie współpracowniczka i jednocześnie „była kochanka”. Miał mi nawet za złe, że przekazałam Wam do Warszawy dokumenty mojej Ani, bo uznał to wtedy za zbyt duże ryzyko dla mnie. „Tak się nie robi, nie zostawia się śladów w swoim domu” – mówił. Jednak dzięki jego odwadze, niemal bezczelności oraz sprytowi wszyscy się jakoś wtedy uratowaliśmy.
Jednak ta jego „ruletka” nie skończyła się dobrze dla niego. Hans grał później o najwyższą stawkę, choć już potem beze mnie, bo się wycofałam z konspiracji, może w ostatniej, bezpiecznej dla mnie chwili. Hans został zatrzymany w następnym roku, w czasie i przy okazji wielkiej akcji SS i Gestapo po zamachu na Hitlera w „Wilczym szańcu”. Nie mam pojęcia, co wtedy konkretnie go obciążało i chyba nigdy się nie dowiem. Gestapo i SS robiły wtedy czystki w armii i wśród innych, cywilnych spiskowców, co skutkowało pokazowymi rozprawami i mordami nawet bez sądu, natomiast we własnych szeregach rozprawiali się po cichu z tymi, którzy byli zamieszani w ten spisek. Dlatego nigdzie nic o Hansie nie zachowało się, przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Jednak sam Hans mniej więcej w tym czasie zniknął bez śladu, bez najmniejszego nawet kontaktu ze mną. Po tak długim czasie obawiam się, że nie żyje, że go wtedy po cichu wykończyli. Kochał i uwielbiał ryzyko, a ta miłość go najprawdopodobniej w końcu zniszczyła.
Jeszcze chciałabym napisać Ci o tym, jak zginęła Anna. Dowiedziałam się tego dość niedawno, półtora roku temu, w czasie takiego nieoficjalnego spotkania w czwartą tragiczną rocznicę operacji „Gomora”, czyli zbombardowania i spalenia Hamburga przez aliantów.
Spotkałam pewnego mężczyznę, który opowiedział mi, że gdy rozpoczął się nalot, a w schronie pod pobliskim budynkiem był już tłum ludzi, nagle w drzwiach ujrzał moją siostrę, Annę. Wbiegła wtedy, trzymając na ręku małe dziecko sąsiadki, sparaliżowanej kobiety mieszkającej na trzecim piętrze tego samego budynku, gdzie ona mieszkała. Kobieta była sparaliżowana, bo Gestapo w czasie przesłuchań tak ją urządziło za to, że także brała udział w nielegalnej działalności konspiracyjnej. Miała być wysłana do Ravensbrück, ale z powodu tych potwornych tortur, uszkodzenia kręgosłupa i paraliżu dali jej w końcu spokój. Znały się, bo Ania jej codziennie pomagała, o czym wiem także od tego mężczyzny, bo znał je obie – mieszkał właśnie w tym sąsiednim bloku ze schronem. Ania przyniosła wtedy i zostawiła w schronie to dziecko. Od razu chciała koniecznie wrócić po tę sąsiadkę, lecz prosiła o pomoc, bo sama nie była w stanie jej stamtąd, z trzeciego piętra sprowadzić.
„Zgodziła się jej pomóc jakaś inna kobieta i obie wyszły po tamtą, ale już nie wróciły” – relacjonował ten mężczyzna. „Potem, następnego dnia po południu, znaleźliśmy spalone ciało tej biednej sąsiadki, przygniecione czymś na schodach na drugim piętrze. Widocznie jakoś się wyczołgała ze swojego mieszkania, ale potem i tak zginęła. Pani siostry ani tej drugiej kobiety, co poszła jej pomóc, nie znaleźliśmy” - dokończył.
Uratowało się tylko to jej małe dziecko, a moja Ania zginęła, próbując iść z pomocą swojej sąsiadce. Taka jest chyba prawda o bohaterskiej śmierci mojej cudownej Siostrzyczki.
Dzięki niej znalazłam także swój nowy cel w życiu. Otóż założyłam i prowadzę od roku tu, w Kolonii, Fundację imienia Anny Steiner. Staramy się pomagać przede wszystkim dzieciom, osieroconym, porzuconym i okaleczonym w czasie wojny. Wilhelm mnie wspiera moralnie i psychicznie, chociaż sam nie uczestniczy w tej działalności. Mówi, że nie może tego robić, będąc urzędnikiem w tutejszym urzędzie miejskim. Odpowiada za odbudowę miasta Kolonii, która również została bardzo zniszczona, jak wiele innych miast w Niemczech. Tak nas urządzili naziści, wplątując naszą Ojczyznę ponad 15 lat temu w te wszystkie potworności i okrucieństwa, do jakich dopuścili się Niemcy pod obłąkańczą władzą Hitlera i jego wyznawców. Całe szczęście, w dużym stopniu dzięki mojej kochanej Mamusi, nigdy nie należałam do tych chorych na umyśle ludzi i mam w jakimś stopniu czyste sumienie. Piszę „w jakimś stopniu”, bo jako Niemka, dorosła już w tamtych czasach, nigdy nie będę w pełni wolna od wyrzutów sumienia.
Zaskoczę Cię być może, ale chciałabym Ci napisać coś o Willu. W końcu to Ty sprawiłaś, że go poznałam i uważam, że najpierw był właśnie Tobą zauroczony (proszę, traktuj to tylko jako naszą babską tajemnicę). Willy jest wspaniałym kochankiem, dla mnie tylko oczywiście. Wie dokładnie, czego kiedy oczekuję, jest delikatny, a nawet powiedziałabym, że nieśmiały. Kocham go też właśnie za to, bo z nim nigdzie nie muszę się spieszyć, mogę rozpływać się razem z nim w naszej miłości, w jego ramionach. Lubię, gdy całuje moje włosy i szepcze mi do ucha miłe słowa i komplementy, które bardzo mnie rozczulają, bo są takie jakby … młodzieńczo nieśmiałe.
Leo, nie obraź się, że Ci takie rzeczy piszę, ale jakbyś była obok mnie, to bym Ci o tym chętnie opowiedziała. O mojej miłości i także o tym, że jestem taka szczęśliwa. Wbrew temu, że wtedy bałam się, że nigdy tak nie będzie, teraz jestem naprawdę szczęśliwa, a źródłem tego jest moja miłość – do męża, do dziecka, do Boga, do moich najbliższych. Ta straszna wojna spowodowała ogromne rany i blizny, a teraz próbujemy to jakoś zagoić. Wilhelm mi pomaga w tym, a ja jemu, a nad wszystkim świeci cudownym blaskiem nasza miłość, którą pobłogosławił Bóg.
Jeszcze raz dziękuję Ci, Leo, z całego serca, za wszystko, co Ci zawdzięczam. Także za Twoją pamięć, za Twój list, za Twoją szczerość w nim wyrażoną. Będę się modlić za Ciebie, za Wasze dzieci, a przede wszystkim za Twojego męża, by wrócił do Ciebie z tej męczarni, z tego sowieckiego łagru. Jak widać tam u Was wojna jeszcze się nie zakończyła. Dowiaduję się o tym zresztą nie tylko od Ciebie.
Życzę Wam, byście byli zdrowi i szczęśliwi, a wszystko wokół Was było tylko dobrem i pięknym darem od Boga i Jezusa Chrystusa.
Dziękuję za życzenia świąteczne. Chciałabym także Tobie i Twojej rodzinie z tej okazji złożyć życzenia zdrowych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia. Niech miłość, którą przyniesie do naszego zdruzgotanego świata nowonarodzony Jezus Chrystus gości zawsze w Waszych sercach i domach, w Waszej Rodzinie i Ojczyźnie.
Pozdrawiam Cię najserdeczniej zawsze Ci oddana
Eliza Stressner.
P.S. Jeszcze na koniec o Warszawie. Kiedyś mówiłaś, że Lwów to miasto Twojej miłości. Było ono w jakimś sensie miastem miłości także dla Anny i Bernarda, bo tam też kwitła ich miłość w tych najstraszniejszych czasach, gdy ona pojechała tam spotkać się z nim. Warszawa, tak potwornie przez Niemców zniszczona i jeszcze bardziej niż Hamburg spalona, pozostanie dla mnie miastem miłości - bo tam się narodziła moja szczęśliwa miłość, za którą tyle lat tęskniłam. Ale nie tylko, bo tam się odrodziła także moja wiara w Boga. To wszystko w jakimś stopniu dzięki Tobie, Leo, za co Ci zawsze będę wdzięczna. Wraz z naszą wiarą i miłością odrodziła się także nasza nadzieja, uosobieniem czego są nasze dzieci – Anna Marta i to drugie, na które właśnie z nadzieją czekamy. Bogu Wszechmogącemu niech będą dzięki!
Twoja Eliza!”



Dodano: 2017-02-23 11:46:56
Ten wiersz przeczytano 1697 razy
Oddanych głosów: 4
Rodzaj Nieregularny Klimat Optymistyczny Tematyka Miłość
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (8)

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Dziękuję za wizyty, czytanie i komentarze.
Serdecznie pozdrawiam.

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Baba Jaga
Anna
Zobaczymy, co będzie dalej. Na razie musimy trochę się
cofnąć, bo niemal nic nie wiemy, co u Marii i Władka.
Dziękuję za wizyty, czytanie i komentowarze.
Serdecznie pozdrawiam.

Baba Jaga Baba Jaga

Ciekawa jestem dalszych losów.Pozdrawiam serdecznie:)

anna anna

niezwykłe sploty zdarzeń. Jestem pod wrażeniem.

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Madame Motylek
Amor
Waldi
"To niesamowite, jak splotły się losy Lesi i Elizy".
Tak, chętnie sam zobaczę, co będzie dalej. Najpierw
jednak będzie trzeba wrócić do Marii i Władka,
zobaczymy wkrótce, co u nich.
Dziękuję za wizyty, czytanie i komentowanie.
Serdecznie pozdrawiam.

waldi1 waldi1

już tu jestem i śledzę losy dalej już moich znajomych
..
pozdrawiam Ciebie Krzysztofie ..

AMOR1988 AMOR1988

Bóg notowano nas i nieznane losy nagle się
rozjaśniają. Bardzo wyczerpujący list, dobrze, że
boskie faktu historyczny przetrwały i, że teraz się
nimi z nami dzielisz.

Madame Motylek Madame Motylek

To niesamowite, jak splotły się losy
Lesi i Elizy.
Te wszystkie sny i znaki nie mogły być przypadkowe.
Musiał być w tym "palec Boży".
Ciekawe, jak potoczą się losy Lesi po wojnie, jak już
wróci (mam nadzieję)Tadeusz.
Pozdrawiam:)


Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »