Park
Dla wszystkich, którzy nie szanują przodków
Poranny chłód, jesienny liść
Istnienia ból, wciąż karze iść
Przez niezdarnie strącone
Pośród pętli tych ścieżek
Jakby nagle olśnione
Lecz co to da im przecież ?
Latarni blask, miejsc tych czar
Serc naszych trzask, parkowy gwar
Koło mostku z kamienia
Znowu stanę, dech złapię
I sens Twego istnienia
Znowu przełoże na mnie
Wody szmer, drzewa szum
Marzeń ster, dźwięki strun
Długa aleją w góre
Tam znajdę ten strumień
By zacząć nową turę
Bez plamienia sumień
To woła mnie park..
Bym blisko dnia końca
Jak zawsze już od lat
Zobaczył śmierć słońca
Ten pierwszy, ostani raz..
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.