Pasterka
Pisane po północy
Kiedy Jezus rodził się w stajence
może gdzieś w słowiańskiej ziemi
na łożu śmierci, otoczony wnukami, córkami
i synami leżał mąż, ojciec, dawniej
wojownik wsławiony bitnością nad hordami
zza Odry.
I umierał pogodnie, szczęśliwy ze
spełnionej ziemskiej doli.
Ten rok dziwny był też, pełen śmierci. W
wigilijny wieczór nie ujrzałem gwiazdki,
nie było śniegu nawet za oknem.
Tylko śmierć przyszła.
Pytam ją, pytam głupio ze swej natury - Gdy
przyjdziesz... co mi dasz?
Śmierć milcząco spojrzała na mnie pustką
oczodołów.
Zapytałem więc - Kiedy przyjdziesz?
Odpowiedziała mi pytaniem - Romantykiem
jesteś, tak?
Zapytała... enigmatycznie?!
Smutne było jedynie to, że nie chciało mi
się kolejny raz smucić.
Ksiądz na pasterce wzniosłe mówił słowa.
Powoli i wyrażnie tak by brzmiało ciepło.
Ciężko się klęczy gdy w kościele tłum
odświętny, posadzka zimna, mokra,
obłocona.
Idę dalej, idę chodnikiem.
Drogę przebiegł mi czarny kot.
Uśmiechnąłem się do niego. Lubię koty.
Bliskim, dalekim, wszystkim zmarłym i wszystkim narodzonym.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.