Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Pawiak (odc. 46)


Późnym popołudniem przywieźli ją wraz z kilkunastoma innymi więźniami z powrotem na Pawiak. Wyciągnęli ją i znów położyli na nosze, bo nie miała siły, by iść sama. Tym razem wsadzili ją do większej celi, w której już czekały na nią inne kobiety, niektóre tak samo jak ona zbite i zmaltretowane.
Zaraz się nią zajęły. Zdjęły z niej kaftan i bluzkę, a Stasia obłożyła jej posiniaczone plecy mokrym, zimnym ręcznikiem. Iza wytarła jej twarz z zakrzepłej krwi i łez. Lesia nic nie mówiła, nie jęczała, tylko spała lub trwała w półśnie. Któraś z nich powiedziała: „Jeszcze nie bili jej na gołe plecy ani gołe pośladki.”
„Wszystko jeszcze przede mną” – pomyślała. Powiedziała im „danke”, czym wywołała ich konsternację, bo myślały, że jest Polką. Zaraz dodała też polskie „dziękuję” łamaną polszczyzną i uśmiechnęła się do nich. Przecież Niemka też może znać takie proste, polskie słowo. Zamknęła oczy i już tylko łzy wisiały wciąż na jej powiekach.
Przypominała sobie wszystkie godziny tego przesłuchania na Szucha, chociaż wolałaby na zawsze zapomnieć. Tamten „opiekun” z Berlina, ta dziewczyna, jej łączniczka, trzej pozostali oprawcy. Dużo o niej wiedzieli, ale ona się uparła, że jest Anną Steiner i nie mieli na razie bardzo mocnego dowodu, że nią nie jest. Nie widzieli żadnego jej dokumentu na Katarzynę Stasiak, bo go dobrze schowała. Jeśli nawet szukali wcześniej dokumentów prawdziwej Anny w Hamburgu, to prawdopodobnie mogli niczego nie znaleźć po tym, jak niemal całe miasto spłonęło w nalotach alianckich.
Choć w sumie głupio wpadła i tak bez problemu dała się złapać, to jednak nie znali na pewno jej prawdziwych personaliów ani powiązań z członkami AK w Warszawie. Wtedy, w tamtym hotelu w Berlinie, była zameldowana jako Anna Steiner i teraz też się tego trzymała.
Jeszcze nie wiedzieli, jak jej udowodnić, że była Katarzyną Stasiak. Jeszcze wcześniejszego prawdziwego ausweisu, na Leokadię Zielińską, w ogóle nie znali.
Tam, na Szucha, siedząc przed swoim przesłuchaniem w „tramwaju”, miała trochę czasu na myślenie i zdecydowała, że postawi wszystko na jedną kartę, na kartę o nazwisku Steiner.
Każdy błąd może ją zgubić, ale w przyznaniu się, że jest Polką, też nie widziała dla siebie żądnej szansy. Była pewna, że po ciężkich torturach i przesłuchaniach i tak ją zabiją, po wyciagnięciu wszystkich potrzebnych im informacji. Na pewno ją zabiją i jej dziecko, od razu tutaj w Warszawie, albo w obozie. Tak jak zabili Jankę Lech, jej starszą koleżankę z Włocławka. „Bycie Niemką” dawało jej jakąś szansę na przetrwanie, nawet w obozie koncentracyjnym.
Lesia pomieszała im szyki swoją ucieczką z pociągu, ponieważ liczyli, że zaprowadzi ich na ślad tutejszej siatki konspiracyjnej. Byli za to na nią wściekli, a ona na razie pomimo wszystko była z siebie zadowolona, że im to zepsuła, a na dodatek twardo jak dotąd trzymała się swojej wersji podczas przesłuchania.
Jeszcze nic nie powiedziała im zgodnego z prawdą. Doszła do wniosku, że musi jeszcze trochę wytrzymać. Jeśli się przyzna, to i tak zginie, więc wybrała najlepszą możliwą opcję. Taka taktyka kosztowała ją jednak jak na razie niezliczoną ilość ciosów ręką, uderzeń pejczem i kijem oraz uderzeń butem gestapowskim. Tylko, że innej taktyki nie umiała znaleźć.

A teraz, już tu w celi na Pawiaku, podeszła do niej Irena (*), która była tutaj lekarką. Została do niej wezwana przez współwięźniarki zmartwione tym, że wciąż śpi i niemal się nie porusza. Gdy ją dotknęła, by ją zbadać, niemal od razu poznała, co z nią jest. Oprócz tego, że była ciężko pobita, spodziewała się także dziecka.
Głaskała ją po twarzy i po włosach, lecz Lesia nie reagowała. Irena nachyliła się do jej ucha i szeptała, delikatnie tarmosząc i poruszając jej głowę i powtarzając kilkakrotnie:
-Śliczna dziewczynko, obudź się! Obudź się, kochanie!
Lesia uchyliła wreszcie powieki i spojrzała na nią. Nic nie wypowiedziała i za chwilę ponownie zamknęła oczy. Delikatny uśmiech okrasił jej zbolałą twarz.
-Jesteś w ciąży? – lekarka szepnęła jej pytanie do ucha.
Lesia znów otworzyła oczy i spojrzała na nią. Zagryzając wargi ostrożnie potwierdziła ruchem głowy i znów przymknęła powieki.
Irena nie wiedziała, że występuje w roli Niemki, więc dalej mówiła do niej szeptem po polsku:
-Nie będziesz miała szans, gdy się dowiedzą. Co teraz potrzebujesz?
Lesia znów usłyszała jeszcze raz to samo, co mówiła jej kiedyś „Ina”. Poczuła się nagle ogromnie osamotniona. Była wśród swoich rodaczek, a musiała udawać, że jest Niemką i że nie rozumie po polsku. Bała się, że będzie wśród ktoś, kto doniesie lub się wygada, że ona jednak rozumie i mówi po polsku. Bojąc się tego konsekwentnie chciała trwać przy tym, że nie zna polskiego. Mimo, że niemal natychmiast zaufała teraz tej kobiecie, tej Irenie, to jednak nie dała tego na razie po sobie poznać.
„Zrobiłam błąd, że tam pojechałam” – pomyślała chyba setny raz.
Złapała dłoń Ireny i mocno uścisnęła. Wyciągnęła się na swoim posłaniu na podłodze i dotknęła ustami jej ucha.
-Jestem Niemką z Hamburga, Anną Steiner. Nie rozumiem po polsku – wyszeptała po niemiecku.
Irena od razu przeszła na rozmowę w tym języku. Powtórzyła jej to samo pytanie, co przed chwilą.
Lesia vel Anna potwierdziła skinieniem głowy. Znów zamknęła oczy i szeptała lekarce do ucha, już po polsku:
-Bili mnie tam, jeszcze nie wiem dokładnie, dlaczego. Nie wiem, co chcą ode mnie wyciągnąć. Uważają, że jestem Polką i że jestem w konspiracji. Mam niemiecki ausweis na nazwisko Anna Steiner i na razie muszę się nim posługiwać, bo to moja jedyna szansa przeżycia. Jeśli ktoś udowodni, że kłamię, to zginę razem ze swoim dzieckiem - wyszeptała.
Irena dalej ją badała, wsłuchując się uważnie w to, co Lesia mówiła dalej.
-Pracowałam dla organizacji, dla „Zagrody”. Aresztowali mnie po powrocie z Niemiec. Teraz nie mam już żadnych zobowiązań, ale nie chcę nikogo wsypać. „Zagroda” powinna się dowiedzieć, że jestem aresztowana.
Lesia, zupełnie nie wiedząc, czemu, zaufała Irenie i mówiła jej to wszystko szeptem, nie wiedząc, co się z tymi informacjami stanie. Chyba zaufała dlatego, że dobrze jej patrzyło z oczu, a ona nie wiedziała do końca, jak się zachować. Nie widziała zresztą dla siebie innego wyjścia.
-Na Szucha nie są jeszcze pewni, kim jestem, dlatego muszę tu i tam być Niemką, tak jak w dowodzie. Oni uważają, że to nieprawda i że byłam i jestem kimś innym. Muszę wiedzieć, kiedy w mieście będą bezpieczni, bo nie wytrzymam tam tego dłużej, tych przesłuchań. Mogę się załamać, a nie mogę pozwolić zabić swojego dziecka.
Głośniej dodała po niemiecku:
-To jakaś wielka, potworna pomyłka. Jestem Anna Steiner, jechałam tu z Hamburga odszukać swojego męża, który walczy w Rosji. On tam walczy za Niemcy, za moją ojczyznę, a oni mnie tutaj biją na posterunku niemieckiego Gestapo. To jest jakaś wielka, paskudna pomyłka.
Irena zrozumiała, o co jej chodzi. Badała ją zasłaniając tak, by nic nie było widać.
-Napisz na tej kartce wiadomość i komu ją przekazać – szepnęła, wtykając jej kartkę i ołówek.
„Mogę nie wytrzymać dłużej na Szucha. Musicie coś zrobić. Anna Steiner z Pawiaka” – zapisała po niemiecku. Powiedziała Irenie tylko na ucho, do kogo wysłać, bez zapisywania.
Wiadomość trafiła tam, gdzie trzeba, jeszcze tego samego dnia wieczorem. „Zagroda” natychmiast zwinęła swoje dwa lokale konspiracyjne, o których wiedziała Lesia. Jedyna osoba do kontaktu z nią, „Krynia”, i tak była uwięziona. Jej poprzednia szefowa, kapitan „Ina”, też została ostrzeżona i przekazała ostrzeżenie do Lwowa. Wiadomość telegraficzną wysłaną tam drogą radiową odebrał w niedzielę osobiście Grzegorz, pseudonim „Błażej”, który znał niemiecki pseudonim i fałszywą tożsamość siostry.
Następnego dnia z rana doktor Irena przekazała Lesi wiadomość, że wszystko, co trzeba zgodnie z jej grypsem, zostało załatwione. Przyniosła jej też porządny, duży kawał chleba, który Lesia zjadła niemal natychmiast. Małe dzieciątko w jej łonie, jak dotąd bezpieczne, sprawiało, że potrzebowała jeść więcej, niż zwykle. Wczorajsze przeżycia na chwilę kazały jej o tym zapomnieć, ale w tę niedzielę obudziła się z ogromnym poczuciem głodu, którego nie zaspokoił nawet w drobnej części nędzny, więzienny, cuchnący posiłek. Irena ją uratowała, po zaspokojeniu głodu od razu poczuła się lepiej.
Na dodatek w tę niedzielę nie zabrali jej na Szucha, więc mogła trochę odetchnąć. To samo powtórzyło się w poniedziałek, wtorek i środę. Zapewne tamci oczekiwali na rzekomą wizytę siostry Anny Steiner. Nie wiedziała dlaczego, ale nadzieja w niej wzrastała wraz z upływem godzin i dni.
Przebywała na drugim piętrze „Serbii” w maleńkiej, zatłoczonej celi, wśród ośmiu innych więźniarek, Polek. Doktor Irena poprosiła je, by opiekowały się „tą biedną Niemką Anną”, która nie rozumie po polsku.
To było dla niej teraz najgorsze, że musiała wśród nich udawać Niemkę i mogła tylko słuchać tego, co mówią między sobą koleżanki. Sama nie odzywała się prawie w ogóle, by się nie dać zdekonspirować, a odzywać się po niemiecku w tej sytuacji wyglądałoby niemal jak prowokacja z jej strony. Tak, to było okropne. Nie miała pewności, czy ten sposób zapewni jej przetrwanie i życie jej dziecku, ale miała pewność, że budzi w niej osobiście odrazę i najprawdopodobniej jest także źle odbierane przez jej towarzyszki niedoli.
Zawsze dla niej ważne było czyjeś miłe spojrzenie, życzliwe słowo, uśmiech, dotknięcie dobrych rąk, przytulenie. Wszystko, co doświadczyła od prostych, zwykłych kobiet – swojej mamy, od cioci, od Marii, Gosi i ostatnio od Eleonory, ta miłość, przyjaźń, dobroć i życzliwość - to były dla niej najwspanialsze skarby, które zawsze pielęgnowała. Wiedziała, że będzie pamiętać o tym wszystkim do końca życia, tak jak będzie pamiętać o tych, którzy jej to dobro wyświadczyli. To wszystko wywoływało w niej radość i wdzięczność w jej sercu.
Przynajmniej część z tego mogłaby także mieć tutaj, wśród tak samo jak ona nieszczęśliwych kobiet, ale z góry się tego wyrzekła, bo musiała udawać Niemkę. To była dla niej psychicznie może nie męka, ale jednak boleść, dodatkowe cierpienie i udręka. Auto-skazanie się na samotność wśród swoich rodaczek – to było coś okropnego. Nawet modlić się z nimi nie mogła, gdy klęczały wszystkie rano i odmawiały pacierz, a później po południu, około szóstej, różaniec.
„W październiku zawsze chodziłyśmy z mamą na różaniec do Katedry” – przypomniała sobie szczęśliwe lata młodości we Włocławku. „Czasem chodził także z nami Grześ, a nawet tatuś, gdy przyjeżdżał czasem ze swojej jednostki”.
Serce i dusza rwały się, żeby do nich dołączyć, żeby wypowiadać te piękne słowa modlitwy, które od dzieciństwa znała i codziennie mówiła. Nigdy tego nie zaniedbywała, bo dawało jej to siłę i wolę do istnienia. Dawały spokój i ukojenie dla duszy w godzinach najgorszych prób. Także wtedy, gdy tęskniła za swoim ukochanym Tadeuszem, którego przez niemal cztery lata nie było obok niej i nic o nim nie słyszała. Dzięki wspólnej modlitwie – kiedyś w jej niezbyt przecież licznej rodzinie we Włocławku, potem tylko z mamą lub z Marią czy Gosią, a ostatnio także z Tadeuszem – miała codziennie zastrzyk wiary i radości życia. Modlitwa otwierała jej połączenie ze źródłem doskonałej i nieskończonej miłości, jaką był Bóg. Zawsze kochała to robić, wypełniać tę serdeczną powinność.
A teraz w tym miejscu, gdzie królowała przemoc i terror, gdy to było jej duszy niemal najbardziej ze wszystkiego potrzebne, jak woda na gorącej pustyni - teraz była skazana na samotność w modlitwie. Mogła ich tylko słuchać, gdy się modliły. Zresztą robiła to i tak, lecz oddzielnie, z twarzą schowaną pod kaftan. Szeptała cichuteńko razem z nimi lub powtarzała za nimi kolejne frazy. Musiała mieć schowaną twarz, bo przecież nie mogła pokazać swego wzruszenia i tych łez, które nie pytając się o zgodę płynęły w rytm tych słyszanych i odmawianych modlitw.
W tym piekle te proste słowa i wzbierające fale wzruszeń unosiły jej duszę do nieba. Dawały nadzieję przetrwania i odzyskania kiedyś wolności, choć nie miała pojęcia, ile to wszystko będzie jeszcze musiało trwać i czym to się zakończy.
Czy wyślą ją do obozu, tak jak „Elitkę” (**), którą już umieścili na liście do wywózki w najbliższy poniedziałek lub wtorek? Lesia zdążyła jeszcze ją zobaczyć i usłyszeć jej spokojny, pełen natchnienia głos, jak prowadziła modlitwę przy pierwszej, bolesnej tajemnicy różańcowej. Dzięki temu, że był na służbie porządny strażnik, pozwolili jej przejść z jej izolatki do ich celi, by się pożegnały przed transportem i wspólnie pomodliły.
Przed kolejnymi „Zdrowaś Mario” „Elitka” przeczytała „z głowy” część Ewangelii wg św. Łukasza, rozdział 22, który także i Lesia dobrze pamiętała:
-Potem wyszedł i udał się, według zwyczaju, na Górę Oliwną. Towarzyszyli Mu także uczniowie. Gdy przyszedł na miejsce, rzekł do nich: «Módlcie się, abyście nie ulegli pokusie» (…)
Współwięźniarki patrzyły na nią niemal z uwielbieniem, jakby przeczuwając, że to początek jej ostatniej drogi tu, na Ziemi. Jeszcze chciały odebrać od niej choć trochę tej światłości i tej chrześcijańskiej dobroci, którymi ta młoda dziewczyna promieniowała. Wszyscy ją tu znali i znali także jej „Drogę Krzyżową”, którą napisała w więzieniu. I te słynne figurki z chleba i inne modlitwy i wiersze. Nie załamała się tutaj aż do końca, wlewając optymizm i wiarę swoim towarzyszkom niedoli.
Gdy wieczorem układały się już do snu na tej drewnianej podłodze, przykryte i otulone tymi zawszonymi kocami, ona jeszcze ich pobłogosławiła, całując i obejmując każdą z osobna. Zanim wróciła do swojej izolatki, pouśmiechała się do każdej z nich i każdą pocieszyła choć jednym dobrym słowem. Podobno w ten sposób przeszła kilkanaście cel, gdzie we wszystkich czekały na nią więźniarki, by się pożegnać przed transportem.
-Ciebie też przytulam, kochana Aniu – zwróciła się także do Lesi, oczywiście po polsku, przytuliła ją i pocałowała. –Może już się nigdy nie spotkamy, bo jutro już chyba mnie tu nie będzie. Niech cię Chrystus Pan zawsze błogosławi i Maryja zawsze dziewica.
Jej zdrowie się poprawiało, a także przybywało jej sił. Zarówno Dr Irena, jak i jej koleżanki dbały o nią, a ona odwdzięczała się im dobrym gestem i uśmiechem. Irena wręczała jej codziennie dodatkowy kawałek chleba („Dla ciebie i dla dzidziusia” - wyjaśniała szeptem, uśmiechając się do niej). Chociaż trochę zaspokajało to jej ciągły głód, bo organizm karmiacy dzieciątko w jej łonie domagał się dodatkowych porcji pożywienia.
W środę otrzymała od niej gryps, który bardzo ją podbudował, zwłaszcza w przededniu spodziewanego przesłuchania na Szucha. Napisany był po niemiecku i słowa pisane dużymi literami odczytała jednoznacznie tak, że ma dalej grać rolę tej samej osoby, co dotąd:
„ANNA LISA STEINER, bądź dzielna, wytrzymaj jeszcze trochę, nie bój się. ANNA LISA, Twoja dobra siostra Cię obroni i pomoże Ci”.
Gdy to przeczytała, wdzięczność wypełniła jej serce. Co prawda nie rozpoznała sensu drugiego zdania – „Twoja dobra siostra Cię obroni i pomoże Ci”, ale jednak było to dla niej bardzo pocieszające. Zaraz po kolacji, na którą składała się niesłodzona kawa zbożowa oraz zupa brukwiowa, podeszła do koleżanki, dużo starszej od niej kobiety i poprosiła o różaniec:
-Rosenkrantz– różaniec, proszę – powiedziała po niemiecku i zniekształconą polszczyzną.
Kiedy ta jej wręczała razem z małym obrazkiem, przedstawiającym Matkę Bożą, Lesia wzięła jej dłoń i pocałowała. Tamta była zdziwiona, ale tylko się do niej uśmiechnęła.
Lesia bardzo długo się modliła, aż do wieczornego apelu. Klęczała na podłodze w kącie przy drzwiach i odmawiała kolejne „Zdrowaś Mario” z twarzą zatopioną w dłoniach. Wszystkie kobiety były obecne w celi i podziwiały tę jej żarliwość i zachowanie. Nawet usłyszała szeptem wypowiadane przez nie słowa, ale dobrze je zrozumiała i wyraźnie:
„Widać, że ona nie jest Niemką. Ona jest Polką!”
„Zachowuje się jak porządna, polska dziewczyna.”
„I coś mi się zdaje, że jest w ciąży, a Irena tak koło niej chodzi, wciąż wtyka jej chleb”
A Lesia udała, że nie usłyszała i dalej modliła się w intencji swoich rodziców, swojego brata, męża, Marii, a także w intencji siebie samej: „Panie, zmiłuj się nade mną”. Bała się tego jutrzejszego wyjazdu i przesłuchania na Szucha. Bała się śmierci swojej i swojego dziecka.
Następnego dnia, w czwartek rano, niedługo po godzinie siódmej, przyszła pora na transport na Szucha. Przeczuwając wcześniej, że już może tu nie wrócić, pożegnała się osobno z każdą z towarzyszek z celi, zaraz po powrocie z apelu. Udając, że to nie jest jej ojczysty język, łamała jak mogła swoje słowa pożegnania po polsku:
-Dziękuję bardzo. Dziękuję za modlitwę, też będę się modlić za ciebie. Zostań z Bogiem. Niech Matka Jezusa ma cię w opiece.
Weszła pod plandekę ciężarówki i gdy tylko ruszyli, kilka osób zaintonowało śpiew: „Kiedy ranne wstają zorze”. Lesia nie przyłączyła się do nich, ale łzy wzruszenia nie przestawały płynąć po jej twarzy. Po drodze widziała dwa razy czarny napis na murze: „Pawiak pomścimy”.



(*) Przywołana jest tutaj postać Dr Ireny Kononowicz ps. „Nano” (ur. 14.04.1910 – zm. 31.07.1967). Według biogramu w „Lekarzach Pawiaka” (wyd. Muzeum Więzienia Pawiak, Warszawa 2015, str. 30) „[Dr Irena Kononowicz] działała w konspiracji w ramach ZWZ. Aresztowana 9 października 1940r. i osadzona na Pawiaku. Była lekarzem w kolumnie sanitarnej na Serbii. Pomagała osadzonym, m.in. potajemnie dostarczała więźniarkom żywność, przenosiła grypsy czy kontaktowała osoby aresztowane w jednej sprawie. Jej optymizm i pogoda ducha działały kojąco na więźniarki.”

(**) Elżbieta Krajewska „Elitka”, „Litka”, „Granowska” (27.01.1923 – 14.01.1944). Cytat z biogramu umieszczonego w wydawnictwie „Raczej zginąć, niż zdradzić sprawę. Areszt śledczy gestapo w Al. Szucha 25”: „Aresztowana 6 czerwca 1943 r. podczas podrzucania ulotek na teren wojskowy przy ul. Wiśniowej. (…) Na Pawiaku rzeźbiła małe figurki z chleba, w których przesyłała najbliższym grypsy. 5 października 1943 r. wywieziona do obozu koncentracyjnego w Auschwitz-Birkenau, gdzie 14 stycznia 1944 r. zmarła na tyfus”. Wyd. Muzeum Niepodległości, Warszawa 2014, str. 78-79.

Dodano: 2017-01-26 08:58:47
Ten wiersz przeczytano 1229 razy
Oddanych głosów: 6
Rodzaj Nieregularny Klimat Dramatyczny Tematyka Ojczyzna
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (9)

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Zenek
Dziękuję bardzo za wizytę, miłe słowa i komentarz.
Serdecznie pozdrawiam i zapraszam.

Zenek 66 Zenek 66

Jeszcze nie całe przeczytałem - dokończę. Ale to
pięknie opisany dramat na Pawiaku. Pozdrawiam Januszu

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Tańcząca z Wiatrem
Waldi
Dziękuję bardzo za odwiedziny, miłe słowa i
komentarze. Serdecznie pozdrawiam i zapraszam.

użytkownik usunięty użytkownik usunięty

Dziękuję Januszu że o mnie czasem pamiętasz, piszesz
świetnie i myślę, że mógłbyś to wydać,
niestety czasowo i wzrokowo,
/oczy mi się buntuja/ bo siedzę za dużo w necie, nie
tylko na beju, ale muszę jeszcze poza nim,
toteż przeczytałam tylko skrawek, ale masz dar nie
tylko do poezji jak widzę, a może nawet bardziej do
prozy.
Serdeczności przesyłam;)

waldi1 waldi1

jak anna :))pozdrawiam

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Amor
Dobroć, miłość, poświęcenie dla innych w czasie wojny
i śmiertelnego zagrożenia - dzięki Bogu byli i są
ludzie do tego zdolni.
Dziękuję bardzo za wizytę, komentarz i serdecznie
pozdrawiam.

AMOR1988 AMOR1988

Spotykana dobroć ludzka w obliczu śmierci/wojny jest
czymś bardzo nieocenionym.

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Anna
Dziękuję bardzo za odwiedziny, komentarz i serdecznie
pozdrawiam.

anna anna

piszesz przejmująco. czekam na dalszy ciąg.

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »